niedziela, 12 maja 2024

Mesjasz megaloman

Chciałbym podzielić się z P.T. Czytelnikami garścią faktów i przemyśleń dotyczących pisowni zaimków odnoszących się do Boga. A nuż okaże się przydatna dla autorów, redaktorów i tłumaczy tekstów nie tylko stricte religijnych.

W uchwale Rady Języka Polskiego z 7 maja 2004 czytamy:
Zaimki odnoszące się do Boga również można zapisywać wielką lub małą literą, np. On/on, Jego/ jego, Twój/twój. Zaimki zwrotne się/siebie piszemy małą literą.
W wydanej później Pisowni słownictwa religijnego powyższy tekst przybrał następującą postać:
Wielką literą piszemy: (…) Zaimki odnoszące się do Boga: jeżeli zaimków tych używamy w wypowiedziach skierowanych do Boga, to zapisujemy je wielką literą, np. Bądź wola Twoja; jeżeli natomiast używamy ich w wypowiedziach o Bogu, można zapisywać je wariantywnie – wielką lub małą literą, np. On/on, Jego/jego, np. powitajmy maleńkiego i Maryję, matkę Jego lub …i Maryję, matkę jego. Zaimki zwrotne się/siebie w tejże funkcji piszemy małą literą, np. Pan Bóg objawił ludziom siebie i tajemnicę swojej woli.
Z umiarkowanym stopniem ujmowania w karby dużych liter zaimków odnoszących się do Jezusa w zwrotach nie bezpośrednich, lecz w partiach narracyjnych mamy do czynienia w bardzo popularnej protestanckiej Biblii warszawskiej. Kilka przykładów:
  • „A On wziął owe pięć chlebów i dwie ryby (...)” (Mk 6,41).
  • „Ja chrzciłem was wodą, On zaś będzie chrzcił was Duchem Świętym” (Mk 1,8).
  • „A On mu odrzekł: Czemu pytasz mnie o to, co dobre?” (Mt 19,17).
  • „A On gromił je i nie pozwalał im mówić, bo one wiedziały, iż On jest Chrystusem” (Łk 4,41)
  • „Ale On mówił o świątyni ciała swego” (J 2,21).
Biblia warszawska nie jest w tej materii konsekwentna i dużą literą obdarowuje tylko niektóre tyczące Jezusa zaimki. Biblia Tysiąclecia posuwa się w jeszcze dalej, gęsto faszerując tekst zaimkami wielkoliterowymi ― wystarczy otworzyć tekst na obojętnie której stronie dowolnej Ewangelii.

O dziwo, manierę stosowania dużej litery do zaimków można spotkać w sytuacjach, gdy wypowiedź nie pochodzi od narratora, lecz pada z ust ludzi nie przekonanych do mesjaństwa Jezusa albo przynajmniej tego nieświadomych, a nawet ― tak, tak! ― wyraźnie do Jezusa nastawionych wrogo:
  • „Oni zaś rzekli do Niego: »Uczniowie Jana dużo poszczą i modły odprawiają, podobnie też uczniowie faryzeuszów; natomiast Twoi jedzą i piją«” (Łk 5,33 BT).
  • „Jakże Ty, będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę o wodę?” (J 4,9).
  • „Znowu zapytał go arcykapłan, i rzekł mu: Czy Ty jesteś Chrystus, Syn Błogosławionego?” (Mk 14,61).
  • „Czemu On tak mówi? [On] bluźni” (Mk 2,7 BT).
Nawet w wypowiedzi diabła obserwujemy osobliwy zapis dużymi literami:
  • „Dam Ci tę całą władzę i jej przepych, ponieważ mnie ona została powierzona i mogę ją dać, komu chcę. Jeśli więc oddasz mi hołd, wszystko będzie Twoje” (Łk 4,6 Biblia paulistów).
Swoją drogą ciekawe, dlaczego dużą literą nie oddają zaimków w wypowiedziach szatana dotyczących własnej osoby (można by wszak np. w Mt 4,9 napisać: „To wszystko dam ci, jeśli upadniesz i złożysz Mi pokłon”). Nie brakowało mu przecież pychy, ego miał wprost niebotyczne: „Wstąpię na niebiosa, swój tron wyniosę ponad gwiazdy Boże i zasiądę na górze narad, na najdalszej północy. Wstąpię na szczyty obłoków, zrównam się z Najwyższym” (Iz 14,13-14). Nikogo, ma się rozumieć, nie zachęcam do takiej praktyki, wskazuję tylko na pewien brak przemyślenia i konsekwencji w decyzjach ortograficznych przyjętych w polskich Bibliach.

To wszystko dam Ci, jeśli upadniesz i złożysz Mi pokłon

Szczytem jednak wielkoliterowej obsesji są bodaj partie tekstu, w których Jezus mówi sam o sobie, a redaktorzy piszą dużymi literami zaimki „Ja”, „Mnie”, „Mój” itp. Swego czasu zżymał się na to zmarły niedawno Robert Stiller: „Z tą groteskową dużą literą, jakby podkreślając czołobitność Jezusa wobec samego siebie” (Pokaż język!, t. 1, Kraków 2012, s. 313). Tymczasem dużymi literami trzeba gospodarować w polszczyźnie oszczędnie. Z praktyką takiego swobodnego używania dużych liter mamy do czynienia nawet w Biblii warszawskiej, a cóż dopiero w „Tysiąclatce”:
  • „Oto dlatego Ja posyłam do was proroków i mędrców, i uczonych w Piśmie (...)” (Mt 23,34).
  • „To i Ja wam nie powiem, jaką mocą to czynię” (Mt 21,27).
  • „Wszakże nie co Ja chcę, ale co Ty” (Mk 14,36).
  • „Jeżelibym Ja wydawał o sobie świadectwo, świadectwo moje nie byłoby wiarygodne (...)” (J 5,31).
  • „Nie powitałeś Mnie pocałunkiem (...). Głowy nie namaściłeś Mi oliwą (...)” (Łk 7,45-46 BT).
  • „Tak, Ja Nim jestem” (Mt 26,64 BT) ― tu mamy urocze spiętrzenie aż dwóch takich zaimków.
W tekstach tak zapisanych Jezus jawi się jako megaloman, pyszałek i egocentryk, podczas gdy opisany w Księdze Izajasza Sługa Jahwe miał się cechować m.in. daleko posuniętą pokorą. Pokory wszakże nie uświadczymy w tak dziwnych rozwiązaniach redaktorskich polskich tłumaczeń Pisma św., które swoim zapisem wręcz świadczą o nieskromnie wybujałym ego Człowieka z Nazaretu. Zresztą nawet wstawianie wielkoliterowych zaimków w tekstach dotyczących Ojca niebieskiego lub wychodzących z jego ust (poza wypowiedziami skierowanymi wprost do niego) też budzi pewien niesmak i zgrzyta. Jahwe ― Ojciec, Syn czy Duch Święty ― nie potrzebuje takiego wsparcia ortograficznego. O aktach stwórczych i odkupieńczych Boga oraz jego działaniu w życiu jednostek i narodów mówi całe mnóstwo wersetów. Mocy, wielkości i niepowtarzalności Boga nie trzeba podbudowywać wielkoliterowymi zaimkami: nie przydadzą mu one boskości ani nie przymnożą niepodrabialnych atrybutów.

Niektórym i tego nie wystarcza: wcielają do armii dużych liter nawet zaimki „swój” i „sobie”. Zjawisko to szczęśliwie nie występuje, jak się zdaje, w przekładach Biblii, mamy z nim jednak do czynienia w religijnych tekstach pozabiblijnych (np. śpiewnikach).

Na tym nie koniec. Ta jedynie słuszna moda przenika do piśmiennictwa pozateologicznego, gdzie coraz więcej takich dziwów. Zapewne niemały wpływ ma na to zjawisko angielszczyzna i tłumaczone z niej teksty, dlatego przypomnę, że His (gdy mowa o którejś z Osób Boskich) nie zawsze trzeba oddawać po polsku jako „Jego”. W przekładzie na polski zaimki można często pominąć, bo są one domyślne na podstawie kontekstu, a jeśli zaimka użyć należy, to nieraz wystarczą zwyczajne „swój” lub „własny”. Przecież gdy idzie o jedną i tę samą osobę, nie mówimy: Marcin wziął jego kapelusz, tylko: Marcin wziął swój kapelusz, a najczęściej po prostu: Marcin wziął kapelusz, jeżeli tylko kontekst nie podpowiada, aby w grę mógł wchodzić kapelusz kogo innego niż Marcina, a z takimi sytuacjami przecież, statystycznie rzecz biorąc, mamy do czynienia w tekstach i w życiu zdecydowanie najczęściej.

Zjawisko przeniknęło do pism niereligijnych do tego stopnia, że już trudno sobie wyobrazić tekst, w którym by w odniesieniu do Boga zaimki pisano małymi literami. Jako ostateczną wyrocznię podsuwa się książkę, skądinąd pomocną i wartościową, Pisownia słownictwa religijnego lub izolowane porady językoznawców. Jakby zapominając o jednym: że taki czy inny zapis zależy od kontekstu, jak również od intencji piszącego, nie zaś od sztywnej, ślepej reguły językoznawców. Dodatkowo mamy chociażby warianty „Ewangelia” i „ewangelia” (gdy mowa o naukach Jezusa, nie o księdze), a także „Pismo Święte” i „Pismo święte”. Teolodzy wszakże znają i forsują oczywiście tylko sztancę: „Ewangelia” i „Pismo Święte”.

Interesująco pisał o wielkoliterowej konwencji Michał Wojciechowski, którego wypowiedź pozwolę sobie przytoczyć in extenso (M. Wojciechowski, Słabe punkty polskiego tłumaczenia Ewangelii w Biblii Tysiąclecia, „Biblica et Patristica Thoruniensia”, nr 9, 2016, s. 155):
Najszkodliwsze jest jednak to, że zaimki, które odnoszą się do Osób Boskich, Jezusa jako człowieka i jego matki, pisane są w BT z dużej litery. Jest to jaskrawa sprzeczność z oryginałem, gdzie zaimki te są niesamodzielne i przeważnie nawet nieakcentowane. Dość często można by je po prostu ominąć. Raczej „czcij ojca i matkę” niż „czcij ojca swego i matkę swoją”.

Nadmiar dużych liter wcale nie nawiązuje do tradycji. Jest to koncepcja redaktorów BT, gdyż przekłady wcześniejsze ich nie nadużywały. Przeniesiono tę manierę z niektórych tekstów liturgicznych, wmawiając wszystkim, że taka powinna być norma. Tymczasem oddawanie czci Panu Jezusowi przez sztuczną ortografię wydaje się mocno powierzchowne.

Dalsze przekłady poszły niestety za tym, choć zostawiając małą literę przy pierwszej osobie. W BT Jezus mówi jednak o sobie „Ja”, „Mnie” ― z dużej litery. Z dużej litery mówią też o nim przeciwnicy, co jest jaskrawym zafałszowaniem. Potem redaktorzy pism i książek religijnych zaczęli wymuszać również na autorach artykułów i książek nadużywanie dużych liter w tekstach naukowych i popularnych, przez co publikacje religijne bywają dość niestrawne dla nieprzyzwyczajonych do tej maniery.
I jeszcze dwa słowa ze strony profesora (M. Wojciechowski, Najnowszy przekład biblijny, „Collectanea Theologica”, t. 75, nr 4, 2005):
Jak w Biblii Tysiąclecia przyjęto pisownię wszystkich zaimków odnoszących się do Boga i Jezusa. Jest to niestety ortografia wprowadzona sztucznie, wbrew dawniejszej tradycji (od czasów Wujka po Dąbrowskiego) (...). Niesłusznie uchodzi za normatywną. Masowy czytelnik nie jest nawykły do tekstów kościelnych i odbiera ją jako męczącą i dziwaczną (...). Przyjęte rozwiązanie nie wynika z wierności oryginałowi, lecz pewnej maniery, a szkodzi przystępności dla ogółu, która była ważnym celem przekładu.

Do wszystkich powyższych uwag należy jednak poczynić pewne zastrzeżenie. Otóż o ile w tekstach autorskich można wyginać i kształtować praktycznie wszystkie zdania po uważaniu, o tyle w co niektórych tekstach przekładanych (tłumaczenie to wszakże czynność nie tyle stricte twórcza, co, rzekłbym, naśladotwórcza) ostre manewrowanie składnią zdań i synonimami, byleby zaimki odnoszące się do Boga zapisać małymi literami, może skutkować zagubieniem stylu oryginału. Taka ekwilibrystyka odbywa się kosztem wierności literze. Ergo: skórka nie opłaci się za wyprawkę. Jeśli więc nie możemy sobie pozwolić na zbytnie odchodzenie od formy tekstu wyjściowego, w takich przypadkach lepszą opcją wydaje się stosowanie rozwiązania wielkoliterowego. Nie powinno to jednak wynikać z lenistwa tłumacza, tylko z przyczyn obiektywnie narzucanych przez formę.

__________________

Podsumujmy:
  1. Istnieją dwie równoprawne możliwości zapisu zaimków względem Boga ― albo wielką literą, albo małą. Bardzo ważna jest konsekwencja w ramach jednego tekstu. Żadna z tych dwu opcji Bogu nie umniejsza.

  2. W bezpośrednich zwrotach do Boga (czyli w modlitewnych ― wyrażających cześć ― apostrofach i inwokacjach), podobnie jak w epistolarnych zwrotach do adresata, stosujmy literę wielką.

  3. Zaimki „swój”, „siebie”, „sobie”, „się” piszmy w odniesieniu do Boga małą literą niezależnie od sytuacji, przy czym nie zapominajmy o wspomnianym wyżej zastrzeżeniu.


© Paweł Jarosław Kamiński 2024



niedziela, 21 kwietnia 2024

Nowe przekłady #2

Oto i mamy drugi tom pomnikowego dzieła Jana Kalwina Podstawy religii chrześcijańskiej, z reguły znanego jak protestancki świat długi i szeroki pod łacińskim tytułem Institutio christianae religionis. Wydawca dotrzymał słowa: w połowie marca na stronie krakowskiej oficyny MW ukazała się zapowiedź, a w początkach kolejnego miesiąca (konkretnie 10 kwietnia) można już było składać zamówienia na internetowej stronie wydawnictwa.

Tak samo jak w tomie pierwszym dodano wszytą tasiemkę-zakładkę i z równie pyszną szatą graficzną na zewnątrz i od środka obcujemy. Tom drugi na szczęście przełożony na polski ze swadą przez tego samego tłumacza (Michał Mroziński). Oprawa twarda, ze złoceniami, format poręczny, elegancki krój czcionki, okładka dla odróżnienia w nieco innym kolorze aniżeli tom poprzedni.

Wcześniej można było przeczytać po polsku tylko porozrzucane tu i ówdzie fragmenty tego dzieła. Co znajdziemy tym razem u Kalwina zebrane w spójną językowo całość? Między innymi bardzo ważne ustępy o wierze (rozdz. 2), o odrodzeniu przez wiarę (rozdz. 3), a także, crème de la crème, o usprawiedliwieniu przez wiarę (rozdz. 11). Rozdział 11 ma dodatkowo ten smaczek, że w dużej mierze stanowi kontrreakcję autora na poglądy protestanckiego teologa Andreasa Osiandera. (Osiander był notabene autorem przedmowy do dzieła Kopernika O obrotach sfer niebieskich, którą na rympał i anonimowo opublikował w tymże dziele w miejsce wstępu przygotowanego przez toruńskiego kanonika). Nader ciekawa to replika.

Jak wskazuje Włodzimierz Tasak w książce Reformacja: sukces czy porażka? (Vocatio, Warszawa 2017, s. 191), jeszcze w drugiej dekadzie XVI w. francuszczyzna nie miała, w porównaniu z łaciną, wykształconego języka – słownictwa ani należytego stylu argumentacji – do odpowiednio precyzyjnego przekazywania treści abstrakcyjnych ze sfery teologii. Tymczasem wydane w 1541 r. francuskojęzyczne wydanie opublikowanego pierwotnie po łacinie dzieła Institutio christianae religionis wdarło się przebojem do debaty protestancko-katolickiej, stanowiąc „pierwszy pomnik francuskiej elokwencji” (wydanie polskie oparte jest właśnie na francuskiej wersji). Co ważne, nie było to tłumaczenie z edycji łacińskiej, lecz „całkowita przeróbka oryginału, napisana przez autora niejako od nowa w jego rodzimym języku” (tamże, s. 192). Jak podaje w książce Jan Kalwin. Studium kształtowania kultury Zachodu (przeł. J. Wolak, Semper, Warszawa 2009) Alister E. McGrath:
„Praca w całej swej rozciągłości stanowi wzór klarowności i zwięzłości, dobitnie ukazując ogromny potencjał języka francuskiego jako narzędzia sporu w dziedzinie abstrakcji” (cyt. za: W. Tasak, dz. cyt., s. 192).
To tylko aspekt lingwistyczny, pominę dość oczywisty ogromny wpływ po dziś dzień rzeczonego dzieła Kalwina na sferę stricte religijną wielu wyznań na terenie całego świata.


A kto ma ochotę poznać Conrada w odświeżonym (nowym) tłumaczeniu, lecz przy tym niekoniecznie przepada za klimatami marynistycznymi, temu polecam Tajnego agenta w liczącym już sobie parę lat przekładzie Macieja Świerkockiego (Officyna, Łódź 2018), wydanym niejako w ramach Roku Conradowskiego (2017).

Rzecz traktuje o niedoszłym zamachu bombowym, który miał wysadzić w powietrze królewskie obserwatorium astronomiczne w Greenwich. Do eksplozji wprawdzie dochodzi, ale niedoszły zamachowiec swojego zamiaru nie uskutecznia. Zalicza wpadkę. Symbol nauki pozostaje nietknięty, lecz życie (pośrednio) tracą ludzie. Tymczasem miało być odwrotnie: zamach miał zniszczyć obserwatorium, ofiar w ludziach być nie miało.


Na dzisiaj tyle.


© Paweł Jarosław Kamiński 2024


wtorek, 2 kwietnia 2024

Marek Piela — Księga Rodzaju

Przed Wielkanocą otrzymałem egzemplarz, opatrzony dedykacją autora tłumaczenia, „Księgi Rodzaju” w przekładzie Marka Pieli, profesora hebraistyki na UJ, autora licznych znakomitych tekstów nt. tłumaczeń Biblii Hebrajskiej, w tym książki „Grzech dosłowności we współczesnych polskich przekładach Starego Testamentu” (Wydawnictwo UJ, Kraków 2003). Marek Piela to europejskiego formatu hebraista, znakomity teoretyk przekładu i wykładowca hebrajszczyzny na UJ.

Miałem przyjemność jako redaktor współpracować z nim przy trzech przedsięwzięciach wydawniczych, w ramach których przetłumaczył wybrane księgi Starego Testamentu:
– „Księga Rodzaju”, Księgarnia Akademicka, Kraków 2020 (redakcja Księgi Rodzaju);
– „Księga rodzaju. Księga Wyjścia”, Księgarnia Akademicka, Kraków 2021 (redakcja Księgi Rodzaju i Księgi Wyjścia);
– „Księga Sędziów, Księgi Samuela i fragment 1 Księgi Królewskiej”, Księgarnia Akademicka, Kraków 2022 (redakcja Księgi Sędziów).

W tym roku ukazała się właśnie czwarta propozycja przekładowa prof. Pieli, również, jak poprzednie trzy, z piękną XVI-wieczną ryciną na froncie okładki. Tym razem jest to poprawiona, zmieniona „Księga Rodzaju”; w jej powstanie miałem najmniej wkładu, niemniej autor tłumaczenia wyróżnił mnie w podziękowaniach. To dla mnie zaszczyt, Panie Profesorze!


Swoimi publikacjami traktującymi o przekładzie Starego Testamentu Marek Piela wnosi powiew świeżego, zdrowego powietrza do przestarzałych, związanych kajdanami tradycji reguł translatorskich, którymi kierują się tłumacze Biblii w Polsce, a które skutkują przekładami nużącymi, ciężkimi w odbiorze, topornymi i niezrozumiałymi, podczas gdy oryginał był dla pierwotnego odbiorcy na ogół potoczysty (uwaga: nie mylić z potocznym, choć i takie partie znajdziemy w Biblii Hebrajskiej), klarowny i zrozumiały.

Marek Piela prezentuje w praktyce tłumaczenie Biblii zgodne z prawidłami, które postulował na przestrzeni ponad dwóch dekad. Księgi biblijne w jego wydaniu oddają zarówno znaczenie oryginału (jakże często w innych przekładach trudne do uchwycenia lub wręcz nieobecne), jak i walory literackie tegoż (mamy m.in. archaizację i intertekstualne aluzje). W końcu można je czytać bez widocznych hebrajskich konstrukcji, idiomów i frazeologizmów, które tak nagminnie w innych tłumaczeniach Biblii przebijają przez powłokę słabej polszczyzny, niewolniczo idącej za literą oryginału. W końcu trzymam w ręku Biblię napisaną po ludzku, nie zaś mętną, mistyczną „polszczyzną biblijną”. Dodatkowo partie dialogowe są zapisane od myślników, jak na polski tekst przystało; nie ukrywam, że autora przekładu namawiałem do zastosowania takiego rozwiązania już w pierwszym wydaniu „Księgi Rodzaju”.

Wszystkich zainteresowanych zachęcam do lektury!


© Paweł Jarosław Kamiński 2024