Cieszy mnie, że Świat Książki postanowił wydać Diabły..., gdyż wcześniejsza, piwowska edycja osiągała w antykwariatach i na Allegro zbyt wysokie ceny jak na moją kieszeń: aż takiego parcia nie miałem, żeby lekką ręką wydać na używany egzemplarz stówkę. Nowe wydanie dodatkowo zachwyca estetycznie (twarda oprawa, obwoluta, okładka, krój pisma et cetera), a ponadto zawiera ten sam bardzo dobry przekład Bartłomieja Zborskiego, zaopatrzony w pouczające przypisy świadczące o znawstwie i szerokich horyzontach tegoż.
Nie żeby poprzednie wydanie było nieładne: na plus należy uznać mniejszy, poręczniejszy format PIW-u, elegancką czarną okładkę z szyderczo uśmiechniętym agentem sił piekielnych, w środku zaś całkiem przyjemny krój o dużym oczku i małej interlinii – przy czym o ile takie rozwiązanie może oczy jednych drażnić, o tyle dla moich ma swój wdzięk i urodę.
W nowej edycji mamy dodatkowo przed końcowymi przypisami słowo od tłumacza (nieobecne w starszym wydaniu), a na samym końcu książki znajdziemy odautorską bibliografię, tymczasem brak fundamentalnej rzeczy – spisu treści (w edycji piwowskiej figuruje bezpośrednio po wykazie bibliograficznym), choć miejsca na niego nie brakuje: strony 511 i 512 to wakaty. Miszmasz.
Diabły... to religijno-historyczno-psychologiczno-filozoficzny esej osnuty wokół prawdziwego zdarzenia w pewnym francuskim miasteczku w XVII wieku. Na kanwie tegoż wydarzenia powstało również opowiadanie Iwaszkiewicza Matka Joanna od Aniołów, które z kolei arcydzielnie zekranizował Jerzy Kawalerowicz w 1960 roku (ta dwoista rola Voita w ziejącej grozą rozmowie z rabinem, ach, och, cymes).
Wnuk buldoga Darwina w oparach erudycji |
Tłumacz nie ustrzegł się jednak pewnych wpadek, które zauważyłem już przy wyrywkowej lekturze, a które warto by skorygować przy następnym wydaniu ku pożytkowi polskiego czytelnika.
Już w pierwszym akapicie (s. 5) napotykamy zdanie: „Nikt nie zaskarbił sobie tak wielkiej niechęci zakonników jak oni”. Zaskarbić można sobie coś pozytywnego. Owszem, można by obejść ten problem wymianą na czasownik „zjednać”* i dodatkowo podpierać ten wybór na przykład analogią do zwrotu „cieszyć się złą sławą” („cieszyć się” wskazuje na coś pozytywnego, a jednak kolokuje ze „złą sławą”). Ale znacznie lepszą, nie budzącą wątpliwości poprawką** byłoby zastosowanie choćby jednej z następujących opcji: „Nikt nie ściągnął na siebie tak wielkiej niechęci zakonników jak oni”, „Nikt nie wzbudził w zakonnikach tak wielkiej niechęci jak oni” lub nawet „Nikt nie naraził się zakonnikom tak bardzo jak oni”.
Stronę dalej czytamy: „Lecz choć duch dominacji był wystarczająco chętny, ciało metody propagandowej mdłe”. Mamy tu nawiązanie do biblijnego tekstu Mt 26,41 i Mk 14,38, który zakorzenił się w polszczyźnie w postaci: „Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało mdłe”. I do tej właśnie uświęconej tradycją wersji lepiej by było dostosować tłumaczenie, tak aby czytelnik z łatwością rozpoznał cytat i intertekstualności faktycznie stało się zadość.
Na tej samej stronie fragment: „Prawdziwości moich słów niechże dowiodą świadectwa tysięcy, którzy pobierali u nich nauki”, można było zmienić na „tysięcy, które”, albo jeszcze lepiej „tysięcy ludzi, którzy”.
Na kolejnej, siódmej stronie znajdujemy fragment: „torturom nieodłącznym dla staromodnej edukacji”. Przymiotnik „nieodłączny” nie łączy się z przyimkiem „dla”. „Od” poszło sobie na zieloną trawkę.
W pochodzących głównie od tłumacza przypisach zamieszczonych na końcu książki (s. 428, przypis 4), skądinąd obszernych i wartościowych, znajdujemy następujący fragment, który w sposób nie zamierzony mówi o życiu przed życiem: „Labadyści, członkowie sekty założonej w 1576 przez Jeana de Labadie (1610–1674), byłego jezuitę (…)”. Wystarczy prześledzić podane lata, by stwierdzić, że coś tu nie gra.
Na s. 174, 191 i 244 pamphlet (broszura, ulotka) oddano niesłusznie jako „pamflet”. W kilku innych miejscach książki (s. 188, 194 i 245) tłumaczenie takie znajduje uzasadnienie, gdyż chodzi faktycznie o anonimowy pamflet czy też paszkwil (Huxley określa go też jako lampoon) napisany w 1627 roku pt. Lettre de la Cordonnière de Loudun, wymierzony w kardynała Richelieu. Tak doświadczonego tłumacza jak Zborski trudno podejrzewać o złapanie się na haczyk fałszywego przyjaciela językowego (ang. pamphlet vs pol. „pamflet”). Przyczynę błędu należy upatrywać gdzie indziej: traktat napisany przez Tranquille’a w 1634 roku pt. Véritable relation de justes procédures observées au fait de la possesion des Ursulines de Loudun, et en procès de Grandier tłumacz najprawdopodobniej pomylił ze wspomnianym atakiem na kościelnego dostojnika. Były to dwa odrębne teksty, różniące się także ostrością krytyki (nie bez kozery wcześniejszy ujrzał światło dzienne anonimowo), toteż określanie dzieła Tranquille’a mianem pamfletu stanowi nieuprawnione nadużycie.
W odtłumackim przypisie na s. 428 i odautorskiej bibliografii na s. 507 widnieje „Jules Michelet”, ale już w słowie od tłumacza na s. 424 zmieniono mu imię na „Jean”, tymczasem, jak świadczą podane na s. 424 i 428 lata życia (1798–1874) i wskazane na s. 424 i 507 autorstwo La Sorcière, chodzi o jedną i tę samą osobę.
Wreszcie, na s. 477 w przypisie 12 znajdujemy nazwę choroby „leiszmanioza” dwukrotnie w przekręconej postaci „leszmanioza”.
Byłbym zapomniał: najlepsze, choć spóźnione, życzenia z okazji Święta Reformacji!
© Paweł Jarosław Kamiński 2023 (aktualizacja: 05.10.2025)
* Doroszewski dokumentuje użycie tego czasownika, acz w dawnym znaczeniu, w kontekście negatywnym, ilustrując je cytatem z Kraszewskiego: „Stryjowie na próżno starali się upadłego tak nisko synowca podźwignąć, nie wymogli na nim nic, a zjednali sobie nienawiść żony jego”.
** Użycie „zjednać” w kontekście negatywnym wydaje się jednak mocno niedzisiejsze i tym samym „zgrzytliwe”.