niedziela, 18 czerwca 2023

Powrót mrocznego Fiodora

Kilkanaście lat temu natrafiłem w sieci na krytyczne omówienie przekładu komiksu Batman: Powrót Mrocznego Rycerza Franka Millera. Będąc ostatnio w bibliotece, w okolicach regału z komiksami dla starszyzny przypomniałem sobie o tamtym artykule i zerknąłem w poszukiwaniu tego „dzieła, które — jak zachwala na tylnej okładce wydawca (Egmont) — w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia zrewolucjonizowało sztukę komiksu. Frank Miller (autor m.in. serii Sin City oraz albumów Ronin i 300) pokazał czytelnikom nową twarz Batmana oraz zaproponował sposób narracji niespotykany dotąd w przygodach superbohaterów”. Stało sobie na półce i spokojnie czekało, aż ktoś się nim zainteresuje. Miało farta. Przy czym w mojej głowie rewolucji nie zrobiło (wszak poznałem je cztery dekady po premierze), a kreska, fabuła i treści zawarte w dymkach przypadły mi do gustu, mówiąc oględnie, średnio. (Swoją drogą podobnie było z filmem fabularnym Mroczny Rycerz: w trakcie domowego seansu wpadłem w objęcia Morfeusza).

Jak się okazało, było to nowsze, drugie wydanie, przełożone przez inną osobę. Która nie poprawiła wszystkich poprzednich błędów tłumacza, a dodatkowo wygenerowała nowe. Pominę je, a zwrócę jedynie uwagę na nieznośną manierę zapisu wypowiedzi, od razu rzucającą się w oczy. Otóż w wielu dymkach niektóre fragmenty wypowiedzi zaznaczono tłustym drukiem. Jest tego całe mnóstwo. Wytłuszczenia mają wskazywać na wyrazy mocniej akcentowane w wypowiedzi, ale w rzadko którym dymku jest to potrzebne: przekładowca obsesyjnie zaznaczył „szczególnie ważne” miejsca, mimo że polszczyzna posługuje się w tym celu z reguły innymi środkami (pisałem o tym przy okazji odnoszenia się do biografii Lovecrafta i komiksu Hellboy). W związku z czym znajdujemy takie oto ciekawostki (proszę spróbować wymówić naturalnie te zdania, kładąc nacisk na wyróżnione słowa, a w ramach translatorium zastanowić się, jak należałoby napisać poszczególne zdania, aby brzmiały niewymuszenie po polsku; wszystkie przykłady pochodzą tylko z czternastej strony):

  • Absolutnie, Bill. To ciężki miesiąc w tym mieście. W tej chwili słupek rtęci wskazuje niezwykłą jak na tę porę roku temperaturę 39℃... [Przy okazji kolejna kalka: absolutnie, który to wyraz ma oznaczać odpowiedź twierdzącą na pytanie: „(...) ale panujące upały bez wątpienia również mogły się do tego przyczynić, prawda, doktorze?”].
  • Chciał tylko pieniędzy. Naiwnie sądziłem, że to najgorszy gatunek człowieka.
  • Ci tu... to jego dzieci. Czystszy gatunek...
  • ...i świat należy do nich.
  • To nie on. Tamten drgnął, gdy naciskał spust. Było mu niedobrze... czuł się winny po tym, co zrobił...
  • Nie mogę załatwić gościa, bo ten tego chce...
  • Skoczmy na pasaż, stary...
  • ...bestialsko wymordowano wszystkich członków rodziny. Organy ścigania przypuszczają, że mutanci, podejrzani o dokonanie tego okrutnego czynu, dopuścili się go z powodów rabunkowych...
  • Z ostatniej chwili — na drzwiach Pierwszego Kościoła pod wezwaniem Chrystusa Odkupiciela znaleziono przybitego martwego kota... O dokonanie czynu podejrzany jest gang mutantów...

I tak wszędzie, w całym bez mała 200-stronicowym komiksie. Mania wytłuszczania (a w książkach niekomiksowych: kursywienia) jest wcale nierzadka u niewyrobionych anglojęzycznych autorów, ale nawet ci zręczniejsi stosują ten środek znacznie częściej niż nasi rodzimi pisarze, nad Wisłą bowiem akcentuje się wyrazy na piśmie zasadniczo inaczej. Przenoszenie jej na grunt polszczyzny nie przydaje tekstowi wdzięku ani nowoczesności, świadczy o braku znajomości prawideł przekładu i arkanów polszczyzny oraz skutkuje gnieciuchem i szkaradzieństwem. Gdzie był redaktor, który okopany w rodzimych zasadach, regułach, konwencjach i tradycjach powściągnąłby dzikie zapędy tłumacza?

Z kolei z inną zaskakującą manią — pardon! — manierą spotkałem się niedawno w przekładzie Braci Karamazow. Manierą powtarzania. Poza tym edycja prześliczna: jest tasiemka pełniąca rolę zakładki, krój czcionki urzeka, format też nieszablonowy, do tego płyta ze spektaklem. Tekst wizualnie odbiera się znakomicie (znacznie lepiej od znakowej edycji w przekładzie Adama Pomorskiego), uroda typograficzna zachwyca. Wszystko wydane na moim podwórku AD 2015: Centrum Kultury w Lublinie. Autor przekładu: Cezary Wodziński.

A jednak lektura gładko nie idzie. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale jak dla mnie poniższe przykłady świadczą o redundancji, niezrozumieniu funkcji co poniektórych spójników albo gubieniu się w tasiemcowych zdaniach. Jeśli wszystko to jednak zamierzone jest przez Dostojewskiego — w co nieśmiało wątpię — zwrócę tłumaczowi (requiescat in pace) honor. Bo wiadomym jest mi, że Dostojewski czasami pisał niełatwo, przykładowo tzw. skazem, nie zawsze, a może nawet rzadko umiejętnie oddawanym przez polskich tłumaczy, o czym informuje w poświęconej sztuce przekładu antologii O nich tutaj Jan Gondowicz (Fiodor na ciepło), dając zarazem brawurową próbkę własnego, 14-wierszowego tłumaczenia fragmentu opowiadania Połzunkow w zestawieniu z przegadaną (31 linijek), na pozór aby wierną wersją, która wyszła spod pióra Tadeusza Podgórca. Oto ustępy, o które potknęła się moja noga, gdym podjął lekturę Braci Karamazow:

  • Natomiast teraz powiem o tym „właścicielu majątku” (jak go u nas nazywali, choć niemal całe swoje życie przeżył poza swoim majątkiem) tylko tyle, że był on dziwnym typem człowieka nie dość, że podłym i zdeprawowanym, to zarazem postrzelonym — lecz z tego wszak gatunku postrzeleńców, którzy potrafią doskonale zajmować się swoimi majątkowymi interesikami i, jak się zdaje, wyłącznie nimi.
  • Znałem wszak jedną taką pannę, z poprzedniego, „romantycznego” jeszcze pokolenia, która po kilku latach tajemniczej miłości do pewnego pana — a mogła, dodam, w każdej chwili najspokojniej w świecie wyjść za niego za mąż — skończyła jednakże w ten sposób, że wydumała sobie nieprzezwyciężone przeszkody i pewnej burzliwej nocy rzuciła się z wysokiego brzegu, przypominającego urwisko, w odmęty dość głębokiej i rwącej rzeki, zginęła w niej przeto wyłącznie z własnego kaprysu, tylko dlatego, żeby upodobnić się do Szekspirowskiej Ofelii, i wolno przypuszczać, że gdyby owo urwisko, od dawna przez nią upatrzone i ukochane, nie było tak malownicze, lecz znacznie bardziej prozaiczne i płaskie, do samobójstwa prawdopodobnie w ogóle by nie doszło.
  • Wkrótce po porwaniu Adelajda Iwanowna w mig spostrzegła, że dla swego męża żywi wyłącznie pogardę i nic więcej.

Wszystko to spisałem zaledwie z trzech pierwszych stronic tytanicznej powieści. Wisienką na torcie jest zdanie o tym, jak to Fiodor Pawłowicz Karamazow „porzucił swoje dziecko powite z Adelajdą Iwanowną” — i sami widzicie, że nie mam wyjścia: muszę sięgnąć po przekład Pomorskiego. Zresztą zachwalany. Jakkolwiek summa summarum liczy się bardziej treść książki aniżeli walory wizualne, nie ukrywam, że aspekt estetyczny (staranne wydane, atrakcyjna czcionka) ułatwia lekturę, a Znak nie wychodzi naprzeciw moim gustom w tym względzie. Ale co tam, mniejsza o urodę edycji, ważne, żeby nie ulgnąć na językowych mieliznach.

Fiodor na wieść o jakości przekładów niejakiego Dostojewskiego

Do następnego!

© by Paweł Jarosław Kamiński 2023