niedziela, 30 września 2018

Hieronim ― (nie)fortunny patron

30 września przypada Międzynarodowy Dzień Tłumacza. Patronem przedstawicieli tej profesji jest przynależący do panteonu katolickich świętych mnich Hieronim, określany przez niektórych mianem princeps exegetarum, księcia egzegetów.

Hirek i Jorik

Skąd data 30 września? Ano w tym to dniu nie do końca wiadomego roku nasz bohater pożegnał się z życiem.

Opus magnum Hieronima stanowi tłumaczenie Biblii na język łaciński, zlecone przez papieża Damazego, którego braciszek był osobistym sekretarzem. Tym sposobem powstała tak zwana Wulgata.
Pod koniec VII wieku ― pisze Roman Zając w książce Biblia. Początek, czyli jak powstał najlepszy know how na świecie (Kraków 2016, s. 103) ― łacińska Biblia Hieronima cieszyła się już tak wielkim autorytetem, że stała się podstawową wersją Pisma Świętego w całym Kościele zachodnim i była znana jako textus vulgatus, czyli wersja pospolita, powszechna. Nam słowo wulgarny kojarzy się niezbyt dobrze, ale w tamtych czasach znaczyło ono po prostu tyle co popularny. Wulgata wyparła na Zachodzie wszelkie inne łacińskie wersje Pisma Świętego (...).
W roku 1546 Sobór Trydencki ogłosił Wulgatę oficjalną Biblią Kościoła katolickiego (tamże), zapewne po to, by chronić swój mocno nadszarpnięty autorytet, jak również przeciwdziałać rozwojowi protestantyzmu, gdyż obóz reformacyjny, popularyzując wśród mas Pismo Święte przekładami na języki narodowe, sięgał do źródeł i tłumaczył natchnione teksty z języków oryginalnych, co niekoniecznie wspierało nadtybrzańskie dogmaty.

Katoliccy przekładacze ksiąg świętych na języki wernakularne bazować musieli, według odgórnego przykazu Rzymu, na tekście Wulgaty, choć de facto ukradkiem spoglądali na innowiercze rozwiązania i wcale nierzadko się na nich wzorowali, a nawet w wielu miejscach po cichu z nich wręcz przepisywali. (Obóz reformacyjny zresztą też nie pozostawał dłużny i kopiował co smaczniejsze kąski katolickich przekładowców). Także ksiądz Jakub Wujek nie mógł przekładać Biblii na polski bezpośrednio z oryginału, lecz musiał się opierać właśnie na tekście Wulgaty i ściśle takowej trzymać. W każdym razie oficjalnie, bo już pokątnie w wielu miejscach odchodził od niej na rzecz wierności tekstowi hebrajskiemu czy greckiemu. Potem jednak mu te miejsca niestety wychwycono i poprawiono.

Celem przyświecającym Hieronimowi przy tłumaczeniu Słowa Bożego było to, aby Żydzi nie urągali już więcej Kościołom, że mają one Pisma Święte fałszywe (tamże, s. 99). Poza Biblią przekładał m.in. komentarze do proroków i dzieła Orygenesa, mimo że w tych ostatnich widział również mocno nieortodoksyjne nauki, określane przezeń jako ukryte węże (M. Majewski, Jak przekłady zmieniają Biblię. O teorii i praktyce tłumaczenia Pisma Świętego, format PDF, Kraków 2013, s. 20).

Jaką w przekładzie zasadę stosował nasz ojczulek? Nie słowo za słowem, lecz myśl za myślą, wyjawił w Liście do Pammachiusza (cyt. za: P. de Bończa Bukowski, Słowo w retorycznej teorii przekładu, Słowo ― kontekst ― przekład, Język a komunikacja 34, s. 22). Do Biblii wszelako tej reguły odnosić ani myślał. Wprawdzie hebrajszczyzny ani greki raczej nie traktował jako laszon hakkodesz ― świętego języka, za pomocą którego Bóg powołał świat do istnienia ― to jednak już kształt, jaki przybrały one w postaci natchnionej Księgi, najwyraźniej uznawał za przenajświętszy nawet w samej strukturze: starał się przeto tłumaczyć jak najdosłowniej, tak aby nie «uronić» (ani też «dodać»!) ani jednego słowa, nawet kolejność słów w Biblii mając za tajemnicę (A. Zaborski, Czy istnieje przekład filologiczny?, Języki orientalne w przekładzie” 2002, Kraków, s. 80).

https://i.pinimg.com/originals/18/24/e5/1824e59d34d5e06aebfb7766a1b306ed.jpg
Hern? Pan? Cernunnos? Boruta? Lucyfer?
Najsłynniejszy babol Hieronima: rogaty Mojżesz

Efekty pracy Hieronima są rozmaite. Pokłosiem tych żałosnych jest chociażby słynna rzeźba dłuta Michała Anioła, który poszedł za fatalnie przełożonym w Wulgacie fragmentem Wj 34,29, gdzie Mojżeszowi przyprawiono rogi. Kolejnym, i to potężnym, kiksem braciszka jest przekład Rdz 3,15, gdzie po Upadku zmiażdżenie głowy wężowi zostało przypisane niewieście (co rozumiano jako prorocze słowa odnoszące się jakoby do Marii) zamiast jej potomkowi (czyli Chrystusowi): w miejsce ono (potomstwo) zmiażdży ci głowę otrzymaliśmy felerne ― by nie rzec: przekłamane ― ona (niewiasta) zmiażdży ci głowę. Wreszcie, mamy fragment Modlitwy Pańskiej, gdzie u Hieronima figuruje nieszczęsne et ne inducas nos in temptationem (i nie wódź nas na pokuszenie), czyli teza, jakoby człowieka do grzechu namawiał sam Bóg.

Dziś tłumacze polskich Biblii też papugują rozwiązania sprzed wieków (bo Tradycja, bo ksiądz Wujek, bo tamto, bo owamto), nie bacząc na to, że wiele wyrazów hebrajskich ma charakter polisemiczny i takie choćby sadzenie gdzie popadnie ciała jako odpowiednika wieloznacznego basar (ciało, człowiek, istota, stworzenie, krewny, penis) nie ma większego sensu (M. Piela, Grzech dosłowności  we współczesnych polskich przekładach Starego Testamentu, Kraków 2003, s. 4042). Ze świątynek na wzgórzach robią kuriozalne wyżyny (tamże, s. 5153), z rozpaczy skruchę albo zawód miłosny (tamże, s. 9394), ze znawców Tory wychodzą im niewydarzeni uczeni w Piśmie (A. Zaborski, Dwa nowe przekłady Ewangelii na język polski, Recepcja. Transfer. Przekład” 2005, t. 3, Warszawa, s. 194, 197), pospolite ptaki urastają do rangi enigmatyczno-poetycznych ptaków niebieskich (tamże, s. 179), chorzy określani są ― a fe! ― jako słabi lub niemocni (tamże), zamiast emocji czy serca napotykamy dla Semity wprawdzie swojskie i jasne, ale dla Polaka dziwaczne i niepojęte nerki, w miejsce rozpaczy i strachu (płacz i szczękanie lub dzwonienie zębów) pojawia się rozpacz i gniew (płacz i zgrzytanie zębów), a intelekt myli się przekładowcom z uczuciami. Idiomy bywają wielokrotnie przekładane dosłownie, przez co czytelnik w tekście, który winien być przejrzysty i prosty, dopatruje się nieobecnej głębi i ukrytych, mistycznych znaczeń. Tylko dziada i babki brak.

Taki chorobliwy stan rzeczy bierze się często stąd, że przekładają Pismo Święte nie tłumacze jak się patrzy, lecz bibliści i teolodzy, przed których niebotycznym autorytetem i świętymi racjami uginają się nawet kolana redaktorom i korektorom polonistom. Oddajmy głos nieodżałowanej pamięci orientaliście, profesorowi Andrzejowi Zaborskiemu (dz. cyt., s. 197198):
Niektórzy bibliści i księża uważają, żeby aby tłumaczyć Biblię, trzeba być teologiem. Niewątpliwie teologiem, filologiem i tłumaczem! Nie brakuje dowodów na to, że wielu filologów oraz teologów nie umie dobrze tłumaczyć i potrafi tekst tylko objaśniać, ale to nie to samo co tłumaczyć, dawać ekwiwalentny przekład. Teolodzy i filolodzy nie będący sprawnymi tłumaczami dobrze czynią, kiedy dobierają sobie jako konsultantów specjalistów od języka polskiego. Powstaje pytanie, dlaczego konsultanci przekładów mają, jak się wydaje, ograniczony wpływ na ostateczne wersje przekładów biblijnych i innych? Powodów jest na pewno kilka. Między innymi sami tłumacze często, jak ćmy do płomienia świecy, dążą do zgubnej dosłowności i upierają się przy swoich dosłownościach do ostatka, nie akceptując opinii konsultantów.
Skutek? Lektura Biblii to żmudna robota, idzie nieraz jak po grudzie, tekst bywa w wielu miejscach nie tylko pokraczny i brzydki, ale też niezrozumiały, wzniośle ciemny (M. Piela, Jakiego przekładu Starego Testamentu brakuje w Polsce?, Polszczyzna biblijna. Między tradycją a współczesnością, t. 1, Tarnów 2009, s. 137138). Wielu przeciętnych odbiorców czytanie Pisma Świętego wręcz odstręcza, bo mało co da się pojąć z niezbornie poskładanych polskich słów, przez które prześwitują nieznane ogółowi znaczenia, frazeologizmy i struktury oryginału. Na szczęście na polskim poletku translatoryki biblijnej pojawiają się nieśmiało pierwsze jaskółki zwiastujące oby jak najrychlejszą odwilż w teorii i praktyce przekładu Biblii skutych lodem nienaruszalnej tradycji i zwykłej niekompetencji.

Hieronimowe tłumaczenie krytykowali już starożytni, m.in. Augustyn z Hippony (zob. M. Majewski, dz. cyt., s. 7). Ale co tu się dziwić, skoro na patrona tłumaczy obrano nam człeka, który dzieło życia przekładał z niewolniczą dosłownością...

No dobra, trochę przesadziłem. Niekiedy jednak znacznie lepiej uwidocznić dany wątek, podkręcając go: przejaskrawienie dobra rzecz. Wbrew swoim deklaracjom nie był Hirek aż tak dosłowny. Szczęściem, praktyka w niejednym miejscu rozminęła się u niego z teorią. Niemniej jednak wybór optującego za dosłownością tłumacza na patrona tej profesji nie wydaje się szczególnie trafny.

Może by zatem zaproponować kogo innego? Na przykład autora Biblii kabalistów? Nie, nie idzie mi o Golema Meyrinka ani Księgę blasku (Zohar), lecz o traktat Księga światła ukrytego (Sefer ha-Bahir), który przechrzczony na katolicyzm Żyd sycylijski, awanturnik Flawiusz Mithridates, przetłumaczył na łacinę z hebrajskiego na zlecenie Pica della Mirandoli w 1486. Mithridates przełożył wówczas dla niego w rekordowym czasie ― pół roku! ― trzy tysiące stron in quarto niezwykle trudnych dzieł kabalistycznych, w tym rzeczone Sefer ha-Bahir. Włoskiego humanistę i polihistora uczył prywatnie aramejskiego, publicznie zaś, na wszechnicach niemieckich, włoskich i francuskich, wykładał języki semickie. Do jego uczni należał być może także Johannes Reuchlin (zob. R. Pietkiewicz, Początki nowożytnej hebraistyki chrześcijańskiej, Studia Judaica 2011, 14, nr 2, s. 159).

Zresztą kandydatura Mithridatesa nie jest bynajmniej moja: wysunął ją nieoficjalnie Jan Doktór, jeden z trzech polskich współtłumaczy Sefer ha-Bahir, który to przekład lada moment ujrzy, nomen omen, światło dzienne.

© by Paweł Jarosław Kamiński 20182019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz