czwartek, 1 października 2020

Filip w diabelskich konopiach

Dziś parę słów o książce Klub Dumas (Muza SA, Warszawa 2002). O ile film Polańskiego Dziewiąte wrota, jak nader często bywa z ekranizacjami utworów literackich, słabiuteńki, o tyle powieść niczego sobie.

Rzecz przełożył Filip Łobodziński — w dzieciństwie aktor (Podróż za jeden uśmiech, Stawiam na Tolka Banana), potem dziennikarz, prezenter i również tłumacz literatury hispanojęzycznej. (Swoją drogą czy wiedzieliście, że inny dziennikarz, Jarosław Gugała, też jest po iberystyce? I że nagrali razem kilka płyt muzycznych w Zespole Reprezentacyjnym? Zdolne chłopaki, nie ma co).

Łobodziński przekłada zresztą nie tylko z hiszpańskiego, także z angielszczyzny. W jego dorobku jest m.in. proza Boba Dylana, ale też wiele piosenek do kreskówek (Król Lew, Toy Story, Aladyn, Chip i Dale: Brygada RR). Jeśli nie pamiętacie przygód szczurzych i wiewiórczych detektywów, spieszę przypomnieć przetłumaczony ładnie przez Łobodzińskiego tekst wpadającej w ucho piosenki w wykonaniu Mietka Szcześniaka, zapowiadającej każdą z odsłon wieczorynki:

Gdy cię skrycie
Z gagatkiem zetknie los
Brygada RR
Raz, dwa usadzi go
Gdy potrzebna ci pomocna dłoń
Słuchawkę chwyć i dzwoń

Chip Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
I w każdej chwili złej, gdy chwycą trop
To już im się nie wymknie z rąk

Chip Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
I w każdej chwili złej raz złapią ślad
I wiedzą wnet kto, gdzie i jak

Chip Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip Chip i Dale

Pomimo że Klub Dumas napisano wcale sprawnie i ciekawie, w pewnych miejscach coś brutalnie szarpnęło struny mojej językowej wrażliwości i translatorskiej intuicji. A że hiszpańskim się nieco interesuję, przeto sięgnąłem do oryginału, o który nietrudno w czeluściach internetu. I co się okazało? Ano na stronie 61 pojawia się „muzyka ambientalna”, co jest kalką música ambiental. Po polsku minimalistyczny ów gatunek nosi nazwę „muzyka ambient”. Lub po prostu „ambient”. Na upartego można było dać „muzyką ambientową”, ale nie „ambientalną”, do kroćset diabłów!

Nic to, idźmy dalej. Strona 79 zaskakuje z lekka sformułowaniem „wystarczy powiedzieć, że”. Wprawdzie poprawna konstrukcja, ale toporna w porównaniu z gładkim, naturalnym „dość (dosyć) powiedzieć, że”, co lepiej pasowałoby jako ekwiwalent oryginału.

Po drodze minęliśmy jeszcze stronę 35 z jej „sprzedano mu kota jako zająca”. Mamy tu dosłownie przełożony idiom dar gato por liebre: nie, nie chodzi tu o kupowanie kota (el gato) w worku, hiszpańskie wyrażenie oznacza bowiem „okpić”, „oszukać”. Tu można było przełożyć bardziej obrazowo jako delikatne „wystawić do wiatru”, zastosować nieco dosadne „zrobić w konia (balona, bambuko)”, czy też „nabić w butelkę”, „wpuścić w maliny” albo „wystrychnąć na dudka”. Brać, wybierać, u kata!

Na stronie 363 potykamy się o „przywołać do szeregu”. Tyle że Y en vez de aplicarle el tercer grado znaczy raczej w tym kontekście „przycisnąć”, „przyprzeć do muru”, ewentualnie „wziąć w obroty (za łeb, do galopu)”. Kontekst mówi o tym, że pewna pani nie chciała wyjawić, kim jest, jaki ma udział w całej śliskiej, mrocznej sprawie, więc trzeba ją było do tego zmusić, czyli właśnie... przycisnąć, do licha ciężkiego!

Strony 431 i 432 witają dwukrotnym użyciem drętwego, ni to potocznego, ni podniosłego „No więc mylisz się”. Cóż to za styl, do diaska!? Pues te equivocas można było oddać jako ciut podniosłe, lecz zarazem naturalne „Otóż mylisz się” albo po prostu jako „Mylisz się”, „Nie masz racji”. Zgodnie z prawidłami sztuki translatorskiej hiszpańskie pues można, a nawet trzeba w wielu przypadkach ominąć. (Swego czasu wpadł mi w ręce artykuł poświęcony nierzadkiemu błędowi tłumaczenia na polski trzech wieloznacznych kontekstowo, niby niepozornych słówek — przy tym bardzo często stosowanych w mowie, a zatem i w dialogach książkowych — pues, bueno i hombre).

Rasowy antykwarz i okultne księgi

Strona 415 raczy nas wyrażeniem „rusza pan z brzytwą na poziomki”, podczas gdy oryginalne, rozbudowane tu wyrażenie sacar de quicios (Creo que usted saca extraordinariamente las cosas de quicio...) nie oznacza wybierania się z brzytwą na poziomki, do kaduka! — które, jak rozumiem, ma być równoznaczne ze strzelaniem z armaty do muchy czy wróbla — lecz w odniesieniu do rzeczy (tu: cosas, czyli sprawy, rzeczy, kwestie) znaczyłoby „podchodzi pan do wszystkiego od złej strony” (by nie rzec: od d... strony); gdy dotyczy ludzi, oznacza „wytrącić (wyprowadzić) z równowagi” lub „doprowadzać do szału (pasji, furii, szewskiej pasji, białej gorączki)”, ale akurat tu z taką sytuacją do czynienia nie mamy.

Co na deser? „Zdumiony Corso pojął, że tamten przyzywa diabły. (...) ten facet przyzywał diabły ich imionami chrzestnymi (sic!), jak gdyby nigdy nic” (s. 454). Oj, cierpną zęby! Spójrzmy do oryginału: aquel individuo estaba invocando a los diablos por su nombre de pila. Otóż nombre de pila ma dwojakie znaczenie: 1) imię od chrztu, imię chrzestne, imię nadane przy chrzcie oraz 2) imię figurujące w rejestrach, dokumentach. Należało po prostu napisać „przyzywał diabły po imieniu”, do czorta! Ani tłumaczowi, ani redaktorowi nie zapaliła się w tym miejscu czerwona lampka? Piekło i szatani!

Podsumujmy:
  • Rzecz warta przeczytania.
  • Ładne, stylowe ryciny, choć niekoniecznie w wydaniach innych niż przywołane na początku.
  • Można się sporo dowiedzieć o introligatorstwie i druku książek w minionych wiekach; enigmatyczna dla mnie dziedzina, wierzę tłumaczowi na słowo, że sprawił się w tej materii świetnie, bo jako laik łykam ufnie te bądź co bądź specjalistyczne opisy.
  • Przekładowca znany, aczkolwiek aż tutaj nieprzyjemnie omylny; może odbębnił tłumaczenie na kolanie pomiędzy innymi, ambientalnymi... tfu! ambitniejszymi zleceniami? Skoro wymienione powyżej wpadki zazgrzytały mi w polskim tekście, to co by dopiero było, gdyby skolacjonować przekład zdanie po zdaniu z oryginałem? Zapewne koszmar translatorskich kwiatków znacznie przewyższałby grozę okultystycznych wątków pojawiających się na kartach powieści, bo, powiedzmy sobie szczerze, powieść to raczej z gatunku przygodowych: satanizm przewija się wprawdzie przez całą książkę, ale jako element mocno z grozy wykastrowany. Wywołującej gęsią skórkę niesamowitości jest tu jak na lekarstwo, czego — żeby nie było niejasności — za wadę bynajmniej nie uważam.

© Paweł Jarosław Kamiński 2020
 
 
_______________________________
Dopisek: 22.02.2021

Podstawowym znaczeniem la música ambiental jest „nastrojowa muzyka” i raczej właśnie na to wskazywałby kontekst Klubu Dumas. Dopiero w węższym znaczeniu (równoznacznym z la música ambient) termin ten oznacza „muzykę ambient”. Za spostrzeżenie dziękuję pani Patrycji Zarawskiej, tłumaczce publikującej swoje językowe i translatorskie przemyślenia na stronie terka.pl.

sobota, 15 sierpnia 2020

Felerny „Nowy Testament”

Nowy Testament. Któż o nim nie słyszał! Nawet nie uznający Jezusa za Mesjasza Żydzi mają świadomość, że coś takiego istnieje, jakkolwiek niekiedy nie mają większego pojęcia o treści tej księgi. (Zresztą nie dziwota, skoro podobnie jest z wieloma wyznającymi chrześcijaństwo Polakami). A stykając się z jej hebrajskim przekładem, nierzadko są zdumieni, jak mocno przypomina starożytne teksty ich przodków. Wszystko to zasługa języka, w którym go zapisano. I nie chodzi o zewnętrzne cechy greckiego tekstu, lecz o podpowierzchniowy semicki rys, zdradzający hebrajski i aramejski sposób myślenia autorów plus odwołania do Starego Testamentu zapośredniczone przez Septuagintę. Ta sama frazeologia. Idiomatyka. Stylistyka. Nie jest to greka klasyczna ani koinē, lecz raczej „greka żydowska”, w wielu miejscach łudząco podobna do tej z Septuaginty.

https://cdn-images-1.medium.com/max/1600/1*yCOYDuUbncmzjuVT_RbDpQ.jpeg
Pierwsze przymierze

Nowy Testament. Księgi święte nowej ery ludu Bożego, spisywane przez uczniów i pierwszych naśladowców tyle wyczekiwanego Christosa. Maszijacha. Pomazańca Jahwe. Baranka i Syna Bożego. Króla królów i Pana panów.

Nowy Testament. Zbiór pism łączących, w przeciwieństwie do pism przedchrześcijańskich, wiele wyznań — od katolików, przez protestantów i prawosławnych, po Świadków Jehowy.

Nowy Testament jaki jest, każdy widzi. A co naprawdę ta nazwa oznacza? Dlaczego nazwano testamentem tę część natchnionych pism? (Kwestię znaczenia członu „nowy” pominiemy).

W języku polskim słowo „testament” ma jedno, określone znaczenie. Nie teologiczne, lecz prawnicze. Czyżby więc w Biblii mowa była o jakichś dwóch ostatnich wolach zapisanych przez testatorów na rzecz spadkobierców? Testament wchodzi w życie wraz ze śmiercią legatora: Chrystus umarł na krzyżu, toteż wszystko się zgadza. Czy aby na pewno? O jakiż to testament idzie?

Słowo „testament” wywodzi się bezpośrednio z łacińskiego testamentum, który to termin oznaczał „«dokument pisany o charakterze oficjalnym», czyli równie dobrze akt przymierza jak testament” (D. Rops, Co to jest Pismo Święte?, Poznań—Warszawa—Lublin 1959, s. 35). Z kolei testamentum stanowi przekład greckiego diathēkē, które ma dwa znaczenia: (1) testament, (2) przymierze. Warto sobie postawić w tym miejscu pytanie, czy w teologii Tanachu (biblijnych pism hebrajsko-aramejskich) występuje idea testamentu. Chyba i ze świecą byśmy nie znaleźli. Za to na wielu miejscach czytamy o przymierzu Boga z jego ludem.

Okazuje się, że tłumacze Nowego Testamentu, przekładając greckie natchnione pisma, trafili kulą w płot, oddając diathēkē jako „ostatnią wolę”, czyli rzeczony „testament”, zamiast jako „przymierze”, termin mocno osadzony w historii patriarchów, a potem ludu izraelskiego (o pierwszym przymierzu czytamy już w Rdz 6,18). Oddajmy głos Romanowi Zającowi (Biblia. Początek, Kraków 2016, s. 125, 127):
Przymierze (hebr. berit) to jedno z najważniejszych słów w Biblii, gdyż za pomocą tego terminu próbowano oddać istotę relacji, jaka występuje między Bogiem a Jego ludem. Cała Biblia to historia zawieranych kolejno przymierzy z Bogiem. (…) Wątek przymierza Boga z ludźmi przewija się przez całe Pismo Święte i powraca niczym refren w piosence. Biblia zawiera opisy przymierza z Noem, Abrahamem oraz całym narodem izraelskim za pośrednictwem Mojżesza. Stwórca wszechświata (…) wciąż myśli o człowieku, którego kocha i któremu chce zapewnić szczęście. Dlatego wychodzi z propozycją przymierza, w którym w zamian za wierność i posłuszeństwo Jego woli obiecuje opiekę i błogosławieństwo. (…) Co ciekawe, hebrajskim słowem berit Biblia określa również małżeństwo i mówiąc o przymierzu Boga z człowiekiem, często odwołuje się właśnie do tej małżeńskiej symboliki.
Jak podaje Daniel Gruber (Kopernik i Żydzi, Kraków 2012, s. 43), wyraz diathēkē występuje na kartach Septuaginty (przedchrześcijańskiego przekładu na grekę Tanachu i paru nienatchnionych pism) przeszło trzysta razy, lecz nigdy nie oznacza testamentu — zawsze przymierze.

W polskich przekładach NT słowa „testament” i „przymierze” przeplatają się w Liście do Hebrajczyków, gdzie mowa jest o wyższej od aniołów i Mojżesza pozycji Chrystusa, lepszym takowego kapłaństwie aniżeli lewickim, lepszej ofierze na krzyżu niż składane w świątyni kozły, woły i owce. „Oto idą dni, mówi Pan, a zawrę z domem Izraela i z domem Judy przymierze nowe. Nie takie przymierze, jakie zawarłem z ich ojcami w dniu, gdym ujął ich za rękę, aby ich wyprowadzić z ziemi egipskiej (…). Takie zaś jest przymierze, które zawrę z domem Izraela po upływie owych dni, mówi Pan: Prawa moje włożę w ich umysły i na sercach ich wypiszę je, i będę im Bogiem, a oni będą mi ludem” — czytamy w Hbr 8,8–10, co jest żywcem wzięte z Jr 31,31–33.

W kolejnym rozdziale listu argumentacja idzie dalej, traktując o „pośredniku nowego przymierza” (Hbr 9,15).

Kim jest ów pośrednik, na czym polegała jego rola i jak ma się jego pośrednictwo do nauk Tanachu?

A zatem... i tu właśnie napotykamy językowe trudności. Przekłady bowiem wersetów Hbr 9,15–18, pisze Gruber, zawierają szereg błędów powielanych przez kolejnych tłumaczy bez wnikania w kontekst tego fragmentu i jego spójność z resztą Pisma św. Przytoczmy ten passus za Biblią warszawską:
  • I dlatego jest On pośrednikiem nowego przymierza, ażeby gdy poniesiona została śmierć dla odkupienia przestępstw popełnionych za pierwszego przymierza, ci, którzy są powołani, otrzymali obiecane dziedzictwo wieczne.
  • Gdzie bowiem jest testament, tam musi być stwierdzona śmierć tego, który go sporządził;
  • Bo testament jest prawomocny z chwilą śmierci, a nie ma nigdy ważności, dopóki żyje ten, kto go sporządził.
  • Dlatego i pierwsze przymierze nie zostało zapoczątkowane bez rozlewu krwi.

Przymierze Number One
 
Po pierwsze, jak pisaliśmy wyżej, błędem jest samo pisanie w wersetach 16 i 17 o testamencie (a czynią tak bodajże wszystkie polskie przekłady) zamiast o przymierzu.

Po drugie, wyjaśnia Gruber, tłumacze oddają w w. 17 greckie epi nekros jako „w chwili śmierci” (Biblia warszawska) lub „po śmierci” (Biblia Tysiąclecia), tymczasem wyrażenie to, oznaczające dosłownie „przy martwych”, odwołuje się do śmierci zwierzęcia, które musiało zostać zabite, aby przymierze było ważne, a zatem idzie tu o swoistą pieczęć potwierdzającą zawarcie przymierza.

Po trzecie wreszcie, przekładacze, nie rozumiejąc słowa diathemenos (ww. 16 i 17), oddają je jako „ten, który go [testament] sporządził”. Otóż podczas zawierania przymierzy nie umierała żadna ze stron — ani Bóg, ani Noe, Abraham czy Izrael. Umierało natomiast zwierzę składane w ofierze jako potwierdzenie ważności przymierza. Taką ofiarą, wskazuje autor Listu do Hebrajczyków, jest właśnie Chrystus, którego śmierć stanowi przypieczętowanie przymierza między Bogiem a ludźmi. „Diathemenos — czytamy u Grubera (dz. cyt., s. 50) — w kontekście nauczania przedstawionego w Liście do Hebrajczyków, a także w kontekście przymierza Prawa i nowego przymierza (...) nie powinno być tłumaczone jako «ten, który sporządza testament/przymierze», lecz raczej jako «to, co zawiera przymierze» lub prościej «to, co ustanawia (lub potwierdza) przymierze»”.

Inkryminowane cztery wersety winny zatem brzmieć mniej więcej tak (tamże):
  • Dlatego jest On pośrednikiem nowego przymierza, ażeby, gdy poniesiona została śmierć dla odkupienia przestępstw popełnionych za pierwszego przymierza, co którzy są powołani, mogli otrzymać dziedzictwo wieczne.
  • Gdzie bowiem jest przymierze, tam musi być stwierdzona śmierć tego, który potwierdza przymierze.
  • Bo przymierze jest potwierdzane na podstawie martwych ciał, gdyż nie ma ono ważności, dopóki żyje ten, kto potwierdza przymierze.
  • Dlatego i pierwsze przymierze nie zostało ustanowione bez rozlewu krwi.
Takie rozumienie tekstu pokazuje, jak głęboko zanurzone w pismach przedmesjańskich są pisma mesjańskie. Jak wyraźnie odwołują się do wydarzeń z dziejów patriarchów i ludu Izraela.

Wykładnia taka rozjaśnia mroki, wskazując na związki wersetów z tekstami Tanachu, a także między sobą nawzajem.

Dzięki temu czytelnik nie musi w 9 rozdziale Listu do Hebrajczyków przeskakiwać dalej, pobieżnie przeszedłszy nad pozornie zrozumiałymi wersetami, lecz dostrzega spójny, klarowny wywód odkrywający, czym na tle Tanachu była ofiara Mesjasza.

Nazwa „Nowy Testament” (podobnie zresztą jak „Stary Testament”) jest więc błędna i mylna, choć trudno dziś od niej uciec. Można wprawdzie próbować, ale najważniejsze to rozumieć znaczenie ofiary Jeszui, o której mówi List do Hebrajczyków 9,15–18, z całą mocą i dobitnie (by nie rzec: drastycznie) przedstawiający wspaniałość poświęcenia Jezusa Chrystusa: naszego Pana i Zbawcy, Arcykapłana i Odkupiciela, doskonałej krwawej Ofiary potwierdzającej przymierze Boga z człowiekiem.

A swoją drogą już nawet Świadkowie Jehowy, pomimo tendencyjności swego przekładu pism nowotestamentowych, zdobyli się na to, by zaproponować lepszy, bo nie mylący tytuł tej części ksiąg natchnionych: Chrześcijańskie Pisma Greckie. Ot, prosto i zwyczajnie. Bez przekłamania wkładającego do nazewnictwa Biblii obcą jej teologii ideę testamentu. 


© Paweł Jarosław Kamiński 2019

piątek, 12 czerwca 2020

NIRVANA ― Lithium

Swego czasu wzięło mnie na przekład czegoś z repertuaru Nirvany. Zespół kultowy (sic!), więc niepodobna nie wrzucić czegoś na ruszt. Na tapecie znalazł się przeto jeden z bardziej znanych utworów z drugiego krążka formacji zatytułowanego Nevermind, ze słynną okładką z bobasem.

Jak zwykle daję przekład meliczny, czyli dostosowany do muzyki. Taki, który można wyśpiewać razem z (charyzmatycznym) wokalistą, w przeciwstawieniu do jakże często spotykanych w sieci koślawych i do bólu dosłownych poczwar i pokrak, od których niżej podpisanemu zęby cierpną, przewracają się flaki, a z ust cieknie piana.

Zatem bez zbędnych ceregieli zapraszam wszystkich chętnych na muzyczną, jak również translatorską (poniżej) szklaneczkę czystego litu. 

Ach, jeszcze jedno ― tylko nie zapominajcie o maksymie: nie ma translacji bez interpretacji, zgodnie z którą moje zrozumienie poszczególnych wersów tekstu może się nie pokrywać z waszym. Toteż jeżeli inaczej odczytujecie jakieś fragmenty (lub zauważyliście ewidentne potknięcie, wszak errare humanum est) ― dajcie znać w komentarzach pod spodem.

Tekst: Kurt Cobain, genre: grunge.

Nirvana - New Songs, Playlists & Latest News - BBC Music
Jazgotliwe trio z Aberdeen

Lithium / Lit

I'm so happy 'cause today I found my friends, they're in my head
I'm so ugly, that's okay, 'cause so are you, we broke our mirrors
Sunday mornin' is everyday for all I care and I'm not scared
Light my candles in a daze 'cause I've found God
Tak się cieszę, bo przyjaciół wreszcie mam w głowie swej
Brzydal ze mnie, z ciebie też, więc lustra w mak poszły nam
Urodziłem się w niedzielę, no to co? nie boję się
Składam wota Bogu, bo znalazłem go


I'm so lonely, that's okay, I shaved my head and I'm not sad
And just maybe I'm to blame for all I've heard, but I'm not sure
I'm so excited, I can't wait to meet you there and I don't care
I'm so horny, that's okay, my will is good
Sam jak kołek, ale nic, zgoliłem łeb, nie smucę się
Może jestem winien temu, co gadają, może nie
Rwę się cały do spotkania z tobą i mam to gdzieś
Płonę żądzą, ale co tam, czy to źle?


I like it, I'm not gonna crack
I miss you, I'm not gonna crack
I love you, I'm not gonna crack
I killed you, I'm not gonna crack
To lubię — nie załamię się
Tak tęsknię — nie załamię się
I kocham cię — nie załamię się
Zabiłem cię — nie załamię się


I like it, I'm not gonna crack
I miss you, I'm not gonna crack
I love you, I'm not gonna crack
I killed you, I'm not gonna crack
To lubię — nie załamię się
Tak tęsknię — nie załamię się
I kocham cię — nie załamię się
Zabiłem cię — nie załamię się


I'm so happy 'cause today I found my friends, they're in my head
I'm so ugly, that's okay, 'cause so are you, we broke our mirrors
Sunday mornin' is everyday for all I care and I'm not scared
Light my candles in a daze 'cause I've found God
Tak się cieszę, bo przyjaciół wreszcie mam w głowie swej
Brzydal ze mnie, z ciebie też, więc lustra w mak poszły nam
Urodziłem się w niedzielę, no to co? nie boję się
Składam wota Bogu, bo znalazłem go


I like it, I'm not gonna crack
I miss you, I'm not gonna crack
I love you, I'm not gonna crack
I killed you, I'm not gonna crack
To lubię – nie załamię się
Tak tęsknię — nie załamię się
I kocham cię — nie załamię się
Zabiłem cię — nie załamię się
 

I like it, I'm not gonna crack
I miss you, I'm not gonna crack
I love you, I'm not gonna crack
I killed you, I'm not gonna crack
To lubię – nie załamię się
Tak tęsknię — nie załamię się
I kocham cię — nie załamię się
Zabiłem cię — nie załamię się



© by Paweł Jarosław Kamiński 2020

______________________________

Dopisek 05.09.2022

Lit stanowi składnik leku podawanego przy zaburzeniach afektywno-dwubiegunowych (in. choroba afektywno-dwubiegunowa, depresja dwubiegunowa), zwanych dawniej cyklofrenią, psychozą maniakalno-depresyjną. Środowiskowo mówi się na nią: dwubiegunówka. Cierpiał na nią w wartym obejrzenia filmie Mr. Jones tytułowy bohater, grany przez Richarda Gere'a. Śpiewał o niej Hendrix w utworze Manic Depression.

Astrofizycy uważają, że lit powstał podczas Wielkiego Wybuchu. Ulega zniszczeniu w każdej znanej reakcji jądrowej. Na podstawie Wielkiego Wybuchu szacuje się, że w każdym rejonie wszechświata ilość litu nie przekracza 1% atomów*.

Skąd lit w tytule utworu Nirwany? Czy któraś z powyższych informacji jest jakimś tropem? Kto wie, niech się podzieli w sekcji komentarzy. 

* N. deGrasse Tyson, Astrofizyka dla zabieganych, przeł. Jeremi K. Ochab, Insignis, Kraków 2017, s. 115–116.

niedziela, 7 czerwca 2020

Trup trupowi nierówny

Dziś temat cokolwiek makabryczny.

Zajmiemy się słówkiem czteroliterowym (acz przyzwoitym), które w jednym znaczeniu wymaga, w zależności od światopoglądu i nastawienia emocjonalnego, różnych ekwiwalentów przekładowych w polszczyźnie. Ekwiwalentów nieoczywistych i na ogół w słownikach angielsko-polskich traktowanych po macoszemu (czytaj: nie uwzględnianych).

Mowa mianowicie o stawianym przed rzeczownikiem przymiotniku late w znaczeniu: „(of a person) no longer alive”, np. her late husband czy the late Freddie Mercury (za: A.S. Hornby, Oxford Advanced Learner's Dictionary of Current English, Oxford 2000).

DeadManPoster.jpg
Truposz kinematograficzny

Leksem ten można przełożyć jako „nieżyjący”, „zmarły”, „nieżyjący już”. Ale tak może powiedzieć ateista, zwłaszcza wojujący, lub agnostyk. Albo człek religijny, jeżeli nie wie, jakiego wyznania był nieboszczyk, bądź chce się o nim wypowiedzieć neutralnie. I o ile nie żywi względem takiej osoby pogardy, odrazy, wstrętu, nienawiści czy innych silnych negatywnych uczuć.

Gdy o umrzyku wypowiadają się katolicy i niektórzy protestanci, którzy mają do niego ciepłe nastawienie albo wiedzą, alias wierzą, że odszedł w zaświaty w wierze chrześcijańskiej, wówczas użyją odpowiednika „świętej pamięci”.

To jednak nie wyczerpuje wszystkich możliwości polszczyzny przy przekładzie, Żyd bowiem analogicznie w kontekście trupa wyznania Mojżeszowego użyje wyrażenia „błogosławionej pamięci”.

Ba! jeszcze inaczej wypowie się komunista. W marksistowskim języku jedynie słuszne będzie sformułowanie „nieodżałowanej pamięci” bądź przymiotnik „nieodżałowany”, choć może tak się również wyrazić chrześcijanin o kimkolwiek.

Kiedy jednak, bez względu na światopogląd, mówimy o nieżyjącej osobie (przede wszystkim znanej), która dopuściła się potwornych, plugawych czynów, była mordercą, ludobójcą itp., wówczas żadna z powyższych propozycji pasować nie będzie. Jak zatem określimy takiego nieżyjącego człowieka? Powiemy o nim „niechlubnej pamięci” lub „niesławnej pamięci”.

Są, widać, trupy równe i równiejsze.


© by Paweł Jarosław Kamiński 2020
 
Dopisek 31.05.2021
Ach, no i jeszcze „świetlanej pamięci”.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Zagadkowy dialog w Kanie

Zacznę z grubej rury: stawiam tezę, że Ewangelię św. Jana 2,4 przekłada się, oględnie rzecz ujmując, niezbyt fortunnie. Ale wróćmy do początku.

„Paradoksalnie, wysoka ranga Biblii sprawia, że jest ona najgorzej przekładana (bo dosłownie) niż inne teksty o mniejszym znaczeniu. Dworzanin Górnickiego jest o wiele lepszym przekładem niż Biblia Wujka, również w naszych czasach znacznie lepiej przełożono na język polski Alicję w krainie czarów czy Kubusia Puchatka niż Pismo Święte”.

Takie oto słowa widnieją na tylnej okładce niezwykle ważnej (choć, zdaje się, niedocenianej) w polskiej biblistyce książki Marka Pieli pt. Grzech dosłowności we współczesnych polskich przekładach Starego Testamentu (wyd. UJ, Kraków 2003). Wprawdzie Piela, dr i wykładowca hebraistyki, odnosi się rzecz jasna  do wypaczeń w tłumaczeniach Biblii Hebrajskiej, jednak to samo na temat  jakości przekładu można powiedzieć o tłumaczeniach Nowego Testamentu. Dzieje się tak nie tylko ze względu na odległość czasową tamtych kultur i realiów, lecz również z powodu jaskrawej odmienności greki czy hebrajskiego od nowożytnych języków europejskich. Niemiecki czy hiszpański dzieli od polskiego de facto znacznie, ale to znacznie mniej aniżeli od starożytnej greki czy hebrajszczyzny. Dlatego w przypadku przekładu Biblii należy oderwać się od struktury powierzchniowej tekstu i spróbować zupełnie naturalnymi słowami, pozostawiając literę na boku, wyrazić to, co mówi oryginalny tekst Pisma. Języki biblijne bowiem różnią się od naszych sposobem opisywania rzeczywistości szalenie: na tym tle odmienności między polskim (należącym do grupy języków słowiańskich) a angielskim, niemieckim czy norweskim (grupa germańska) bądź francuskim czy hiszpańskim (grupa romańska) zdają się niewielkie, gdyż wszystkie one należą do rodziny języków indoeuropejskich, kulturowo od setek lat wymieszanych.

Tłumacze Biblii są częstokroć, na skutek różnych uwarunkowań, niewolniczo przywiązani do oddawania tekstu w językach nowożytnych mniej lub bardziej dosłownie nawet za cenę czytelności tekstu. Dlatego niejednokrotnie natrafiamy także w Nowym Testamencie na wertepy utrudniające lekturę i stające okoniem logice. Weźmy pod lupę fragment Ewangelii św. Jana. Jest to, w odróżnieniu od trzech pozostałych Ewangelii (tzw. synoptycznych), tekst nasycony metaforami, niekiedy zagadkowy, czasem porównywany nawet do ewangelii gnostyckich. Jan jednak po prostu miał taki, a nie inny temperament i sposób myślenia, które uwidoczniły się w stylu spisanych przez niego faktów z życia Jezusa z Nazaretu.

Dla tłumaczy może to być jednak usprawiedliwienie ciążenia ku dosłowności: jako Ewangelia pneumatyczna (gr. pneuma — duch), bo tak nazywana bywa ta księga, sprzyjać może mętnym tłumaczeniom. Sam zaś tekst grecki mętny nie jest, jedynie co najwyżej nie rozumiany przez biblistów albo rozumiany dobrze, lecz w braku umiejętności translatorskich przekładany niejasno, przez co dociekliwy czytelnik natrafia nieraz na różne fragmenty, gdzie brak ciągu przyczynowo-skutkowego zaburza zdolność wychwycenia sensu.

Jeden z takich przykładów niejasności występuje w perykopie (całostka narracyjna, obejmująca czasem kilka wersetów, a czasem kilkadziesiąt) w drugim rozdziale. Maria, matka Jezusa, widząc, że staroście wesela zbrakło już wina, mówi do Syna (Biblia warszawska): „Wina nie mają”. Jezus odpowiada na to: „Czego chcesz ode mnie, niewiasto? Jeszcze nie nadeszła godzina moja”. Na te słowa Maria mówi sługom: „Co wam powie, czyńcie!”. Następnie słudzy przygotowują stągwie, napełniają je wodą, a Jezus przemienia wodę w wino.

Rozumiecie logikę tego dialogu między matką a synem w kontekście całej sceny? Bo ja nie. Po pierwsze Jezus zwraca się do matki dość obcesowo, a przecież przykazanie mówi jasno: Czcij ojca swego i matkę swoją. Tu widzimy z jego strony brak szacunku i niezasadne rozdrażnienie. Dalej Jezus mówi, że nie nadszedł jeszcze jego czas, więc Maria rozumie... że jego czas nadszedł. Czeski film.

Bywa, że protestanci i katolicy spierają się, czy słowa Jezusa należy oddać jako oschlejsze: kobieto, czy łagodniejsze: niewiasto (dobrze, że nie: Daj mi spokój, kobieto! albo: Odczep się, babo!), ale w świetle faktycznego znaczenia Jezusowych słów (o czym niżej), okazuje się, że słowo gyne (kobieta, niewiasta) nie odgrywa tu najmniejszego znaczenia, gdyż w dialogu rzecz rozbija się o co innego, niż nam to na ogół Biblie podają.

Stągwie
Kany z Kany

A o co się rozbija? Przede wszystkim dialog musi być spójny z kontekstem, czego w Biblii warszawskiej nie widać. Patrzę się, wytężam wzrok i szare komórki — i nic zgoła zbornego nie znajduję.

Po drugie, podpowiedź zostaje nam podsunięta przez biskupa Kazimierza Romaniuka*, który wyjaśnia, że zdanie oddawane jako „Jeszcze nie nadeszła godzina moja” ma w grece również znaczenie inne, twierdzące, a więc zupełnie przeciwne: można je mianowicie wyrazić za pomocą pytania retorycznego „Czyż nie nadeszła już moja godzina?”. I z tego już wypływa logiczne opisane zachowanie Marii: skoro Jezus mówi, że nadeszła już jego godzina, to matka wydaje usługującym stosowne polecenie. Tak też rozumieli tę część wersetu tłumacze Biblii Tysiąclecia, którzy nieśmiało, bo nieśmiało (vide użyta przez nich proteza nawiasu kwadratowego), ale przedstawili wersję: „[Czyż] jeszcze nie nadeszła godzina moja?”.

Co jednak z pierwszą częścią wersu 4? Jak pisałem przy innej okazji, Robert Stiller, poliglota i autor dwu wybitnych, ba! genialnych przekładów Mechanicznej pomarańczy Burgessa, zachwycał się polskim przekładem tego zdania jako „Co mnie i tobie, niewiasto?” (przekład Seweryna Kowalskiego). Po polsku jednak, bądźmy szczerzy, jest to bełkot. Koniec kropka. A co mamy w oryginale? Otóż w grece pojawia się tu sformułowanie Ti emoi kai soi, gynai? (Τί ἐμοὶ καὶ σοί, γύναι?), czyli bardzo dosłownie „Co mnie i tobie, niewiasto?”. Tłumacze najwyraźniej nie dają sobie z tym zdaniem rady ze względu na jego eliptyczność: o jego skrótowości i niezrozumiałości stanowi brak czasownika. O tym, jak wielkim wyzwaniem jest dla przekładowców ten urywek, świadczy wielość jego interpretacji, która znajduje wyraz w poszczególnych przekładach. Oto zestawienie rozmaitych propozycji, z jakimi możemy się zetknąć w polskich Bibliach:

  • Czego chcesz ode mnie, niewiasto? (Biblia warszawska)
  • Rozumiem twoje zatroskanie, ale co Mnie do tego, kobieto? (EIB)
  • Co ja mam z tobą, kobieto? (UBG)
  • Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? (BT)
  • Kobieto, czy to należy do Mnie lub do ciebie? (BPa)
  • Nie musisz mi mówić, matko, co mam robić. (NT Współczesny Przekład)
  • Na razie nie mogę wam pomóc. (Słowo Życia 1989)
  • To chyba nie jest ani mój, ani twój problem. (Słowo Życia 2014)

Prawda, że niezły rozstrzał? „Oryginał poddany próbie innego języka odsłania miejsca wieloznaczne albo nie całkiem jasne i wymusza rozszyfrowującą interpretację”, przypomina Małgorzata Łukasiewicz**. Toteż spróbujmy wniknąć w kontekst i dociec, co autor miał na myśli. Skoro Maria wydała sługom polecenie, to znaczy, że słowa Jezusa musiały stanowić dla niej potwierdzenie, że cudu dokona. A zatem, jak pisał bp Romaniuk, sens drugiego zdania Jezusa sprowadza się do przyznania, że czas nadszedł („Czyż nie nadeszła już moja godzina?”). Pozostaje jeszcze zagadkowe, eliptyczne zdanie pierwsze, w którym Jezus nie mógł się do matki odnieść niegrzecznie (patrz Dekalog): ostro odzywał się przede wszystkim do przywódców mu przeciwnych i obłudnych, najczęściej ze stronnictwa faryzeuszy. 

Otóż w polszczyźnie istnieje akurat pewna podobna do greckiej konstrukcja, która wyraża, że to, o czym mówi rozmówca jest dla nas oczywistością, i że wiemy na ten temat znacznie więcej niż to, co chce nam on zakomunikować. Konstrukcja, dodajmy, dzięki której podajemy informację w sposób delikatny i taktowny, wolny od szorstkości. 

Wyobraźmy sobie sytuację, że mąż i żona rozmawiają na temat sąsiada, Kowalskiego. Żona przybiega do męża z sensacyjną wiadomością:

— Marek, nie uwierzysz! Kowalski przyszedł do domu zalany. Ledwie się trzymał na nogach.

W odpowiedzi słyszy:

— Ale o czym my mówimy? Przecież to alkoholik od piętnastu lat.

Wprawdzie mógłby żonie odparować: „Też mi nowina! Przecież to alkoholik od piętnastu lat. Nie wiedziałaś tego, głupia?”, jednak ponieważ jako kochający mąż nie chce robić żonie przykrości, lecz pragnie okazać takt i łagodność, dlatego posługuje się wyrażeniem: O czym my mówimy? Często dla większej emfazy lub naturalności albo udosadnienia dorzuca się słówko „tu” („O czym my tu mówimy?”), „ale” („Ale o czym my mówimy?”) lub wyrażenie „w ogóle” („O czym my w ogóle mówimy?”). Można je nawet wszystkie razem połączyć: „Ale o czym my tu w ogóle mówimy?”.

Jezus doskonale wie, że właśnie tu, na weselu w Kanie Galilejskiej, dokona pierwszego cudu. Został już ochrzczony przez Jana, był już na pustyni czterdzieści dni, powołał pierwszych uczniów, a teraz uczyni pierwszy cud. Właśnie między innymi dlatego, może nawet głównie dlatego, tutaj się znalazł. Maria jednak nie ma o tym pojęcia. Gdy na weselu skończyło się wino, informuje o tym Jezusa, na co w odpowiedzi słyszy: doskonale wiem, że wina zabrakło, a do tego wiem jeszcze więcej, mianowicie to, że w moich (i Ojca) planach było, iż podczas wspólnego radowania się na weselu dokonam pierwszego cudu.

Aby cały dialog był po polsku zrozumiały i naturalny, trzeba uciec od dosłowności, śmiało odklejając się, i to mocno, od litery. Mógłby zatem brzmieć na przykład tak:

— Zabrakło im wina.
— Ale o czym my mówimy? No, oczywiście, że się tym zajmę. Przecież właśnie tu mam zamiar dokonać pierwszego cudu.

Albo tak:

— Wino im się skończyło.
— O czym my w ogóle mówimy? Doskonale o tym wiem i się tym zajmę. Po to tu jestem.

Jezus te słowa mógł wypowiedzieć wręcz z uśmiechem, mając zrozumienie dla nie pojmującej za dobrze jego misji matki, a już na pewno nie siedzącej mu w głowie i nie znającej jego konkretnych planów.

Z drugiej strony bibliści po pierwsze wskazują, że tłumaczone zazwyczaj jako „matko” słowo gyne nie miało tak obcesowego, oschłego wydźwięku jak obecnie, po drugie zaś, że fragment Ti emoi kai soi? to przetransponowany na grekę idiom hebrajski, który oznaczać może „Czego ode mnie chcesz?”, „Czemu się mnie czepiasz?”, „Czemu mnie w to wciągasz?”, „Nie mów mi, co mam robić”, „Czemu akurat ja?” lub „Twój problem mnie nie obchodzi”. Wytłumaczenie takie pozostawałoby w zgodzie, przynajmniej pod względem lingwistycznym, z ważną zasadą brzytwy Ockhama, wskazując, że nie trzeba przypisywać Jezusowi użycia tego sformułowania w niekonwencjonalnym znaczeniu, lecz należy uznać, że Jezus powiedział łagodnie matce, żeby mu nie zawracała głowy. Ale czy faktycznie w świetle powyższej analizy kontekst pasuje do takiego odczytania słów Mesjasza? Odpowiedzcie sobie sami.


© by Paweł Jarosław Kamiński 2020

* Kazimierz Romianiuk, Kim jest tłumacz?, w: Nasz Czas, 16 XII 2013, wydanie internetowe.
** Małgorzata Łukasiewicz, Pięć razy o przekładzie, Karakter, Kraków–Gdańsk 2017, s. 73.


Dopisek 03.08.2022
Poniżej przedstawiam jeszcze dwie wersje oderwane od dosłowności, a przystające do kontekstu obejmującego też, co ważniejsze, słowa Marii następujące po odpowiedzi Jezusa:

— Zabrakło im wina.
— Nie musisz mi o tym mówić, matko. To dla mnie doskonała okazja.
Matka rzekła więc do sług:
— Zróbcie wszystko, co wam powie.

— Zabrakło im wina.
— Doskonale o tym wiem, matko [lub podobnie: Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, matko]. To dla mnie świetna okazja.
Matka rzekła więc do sług:
— Zróbcie wszystko, co wam powie.

czwartek, 16 kwietnia 2020

Emily Dickinson ― I never saw a Moor

Oddałbym za nią wszystkich poetów, rzekł kiedyś Emil Cioran.

Znana, jakkolwiek późno odkryta, na dobrą sprawę dopiero w połowie XX wieku, pierwsi wydawcy bowiem pół wieku wcześniej pozmieniali jej nie tylko interpunkcję, ale też niecodzienne sformułowania, niedokładne rymy, wykosili co osobliwsze przenośnie i gruzłowaty miejscami styl.

Za życia wydała, i to anonimowo, zaledwie kilka liryków. Gdy w 1955 roku wyszedł niewygładzony przez „poprawiaczy” tom wierszy zebranych, oto okrzyknięto ją najwybitniejszą poetessą na amerykańskiej ziemi, uznając za współzałożycielkę amerykańskiej poezji i stawiając na piedestale w towarzystwie Walta Whitmana.

Przekładana była na polski przez wielu, dosyć wspomnieć Kazimierę Iłłakowiczówną, Ludmiłę Marjańską, Jacka Dehnela, Macieja Maleńczuka czy Stanisława Barańczaka. Ten ostatni, którego znakomite, acz nie pozbawione wad tłumaczenia przybliżyły polskim odbiorcom kanon poezji anglosaskiej (Jerzy Jarniewicz więc w swoim podziale tłumaczy na legislatorów i ambasadorów ― Edward Balcerzan dorzuca również typ reportera* ― określił go tym drugim mianem), poświęcił twórczości Emily Dickinson osobny tom dwustu prób uchwycenia przekroju, stanów i tajników jej duszy.

Ostatnio, A.D. 2018, wybór jej wierszy opublikowała Krystyna Lenkowska.

Na pierwszy rzut oka widać w jej utworach charakterystyczne przestankowanie, o które też w miarę możności warto w przekładzie zawalczyć. Poszarpana myślnikami (choć w poniższym wierszu nie aż tak wyraźnie) składnia odzwierciedla jakby niedokończone myśli, odcięte przemilczeniem.

Wyżyn co prawda nie sięgnę, ale czy miałoby mnie to odwieść od eksperymentów z materią artyzmu Pustelnicy z Amherst (faktycznej samotnicy, w przeciwieństwie do mniemanej mizantropii jej krajana Howarda Phillipsa Lovecrafta, zwanego niesłusznie Samotnikiem z Providence), prowadzonych w celach czysto praktycznych? Wprawek translatorskich nigdy za wiele: każde tego rodzaju działanie rozwija, już to ucząc czegoś o języku, już to pozwalając ulepszać warsztat jakże daleki od doskonałości. Zresztą doskonałość w przekładzie nie istnieje. Cóż by nią miało niby być? Jak by ją zmierzyć? Można wskazać na tłumaczenia genialność (nawet utworu miernego) czy kongenialność (gdy i oryginał był genialny), na wady i zalety translatu, na jego wybitność. Ale doskonałość to kategoria dostępna jedynie w wydumanym platońskim świecie idei. Można wytykać błędy rzeczowe w przekładzie skądinąd prześwietnie wykonanym i ukazującym nieprzeciętny talent tłumacza lub mówić o braku polotu i ducha w tłumaczeniu wolnym od wywrotek semantycznych. Zawsze może powstać kolejny przekład, który pod jakimś względem będzie oryginał od poprzedników oświetlał rzęsiściej, lecz przy tym zawsze znajdzie się subtelny krytyk władny wyłuskać przekładowe nieporozumienia i gotowy dopominać się o elementy, których w tłumaczeniu zbrakło.

Przekład doskonały? Musiałby, jak w opowiadaniu Borgesa o ponownym napisaniu Don Kichota przez Pierre'a Menarda, jota w jotę odzwierciedlać oryginał. Czyli takowym być.

Na tapet wziąłem wiersz bez tytułu, co jest dla poetessy typowe, o przyporządkowanym numerze 1052. Niniejszą produkcję poetycką datuje się w przybliżeniu na rok 1865, przy czym ogłoszono ją drukiem po raz pierwszy w 1890, tj. w wersji, jak wspominałem, przez starszych i mądrzejszych wykastrowanej.

A że w liryku pojawiają się wrzosy, przeto kolorystyka zobowiązuje (panie upraszam o wybaczenie niżej podpisanemu umiarkowanego daltonizmu).


https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/0/0e/Emily_Dickinson_daguerreotype_%28Restored%29.jpg
Pustelnica na krzesełku
 EMILY DICKINSON, #1052


I never saw a Moor —
I never saw the Sea —
Yet know I how the Heather looks
And what a Billow be.


I never spoke with God
Nor visited in Heaven —
Yet certain am I of the spot
As if the Checks were given —



Nie widziałam Wrzosowiska —
Nie widziałam Morza wcale —
Ale i tak wiem, jak Wrzos wygląda,
I wiem, czym są morskie Fale.

Z Bogiem nie mówiłam nigdy
Ani nie zwiedziłam Nieba —
Ale i tak dobrze znam je, jakbym
Miała Mapę tę co trzeba —



© by Paweł Jarosław Kamiński 2020


* Edward Balcerzan, Zmiana, czyli kontynuacja, Literatura na Świecie, 01-02/2013

sobota, 4 kwietnia 2020

Guy Fawkes Night

Guy Fawkes Night, znana też jako Guy Fawkes Day lub Bonfire Night. Obchodzona w Anglii 5 listopada osobliwa uroczystość, pełna rac, fajerwerków, ognisk, a nawet (jak w miasteczku Lewes na poniższym zdjęciu) płonących krzyży i palenia kukły pewnego... papieża. No i ta słynna wyliczanka. O co w niej chodzi?

Dzień ten świętuje się na pamiątkę wykrycia spisku prochowego, w którym o mały włos nie zginął w wybuchu władca Anglii król Jakub I (ten sam, pod którego patronatem powstała słynna King James Version, wydana po raz pierwszy w 1611 roku). O mały włos ― ponieważ w porę udało się zapobiec wysadzeniu miejsca obrad Izby Lordów. Jednym z zamachowców był niejaki Guy Fawkes. Źle skończył. Cała rzecz miała miejsce AD 1605.

W miasteczku Lewes zarazem upamiętnia się w ten dzień smutny los siedemnastu protestantów, którzy zostali spaleni żywcem za rządów Krwawej Mary. I pali przy tym kukłę papieża Pawła V, który zasiadał na Stolicy Apostolskiej w czasach spisku prochowego. Gdzie indziej puszcza się ostentacyjnie z dymem kukłę Fawkesa, ale mieszkańcy Lewes się nie patyczkują: biskup Rzymu? Pal go sześć!
 

Lewes Bonfire - Wikipedia
Ich oczom ukazał się las... krzyży


Jeszcze w XVII wieku powstał związany ze spiskiem prochowym wierszyk, który doczekał się kilku wersji (notabene, jak wiele angielskich nursery rhymes*, także i ten pierwotnie był przeznaczony dla dorosłych, a dopiero potem zaanektowany przez dziatwę do roli wyliczanki). Oto jedna z nich, znana choćby z filmu V jak Vendetta:

Remember, remember the fifth of November
Gunpowder, treason and plot
I know of no reason why gunpowder treason
Should ever be forgot

Jako że anglojęzyczni mają kilka wariantów tekstowych, pozwoliłem sobie przygotować także parę własnych wersji po polsku, tak by zarazem mogły ― a jakże! ― pełnić funkcję dziecięcych wyliczanek:

___________________________
Piąty, piąty listopada,
Beczki prochu, zmowa, biada!
Spisek, Guy Fawkes, stanu zdrada,
Kto zapomni, ten odpada.

___________________________

Piąty, piąty listopada,
Beczki prochu, spisek, biada!
Guya Fawkesa stanu zdrada,
Nie pamiętać nie wypada.

___________________________

Piąty, piąty listopada,
Beczki prochu, spisek, biada!
Szyte buty, stanu zdrada,
Kto zapomni, ten odpada.


© by Paweł Jarosław Kamiński 2020

* Więcej na temat angielskich nursery rhymes ― zob. Agata Brajerska-Mazur, Kaszka manna a tłumaczenie »nursery rhymes« na język polski, w: Przekładaniec, 1/2006.

sobota, 28 marca 2020

Feeryczny obwarzanek

Że Tolkien świętością jest, nie trzeba przypominać, wiedza to powszechna i oczywista, Hobbit figuruje już w kanonie lektur szkolnych. A zatem tym bardziej do kategorii czynów zbrodniczych i świętokradczych przynależy porywanie się na przekład bodaj skrawka jego magnum opus, bo fanatycy zatłuką bez litości, wedle zasady Seek & Destroy. Wiadomo nadto, że Skibniewskiej, jego wymarzonej ambasadorce w polszczyźnie, wystawiono niebotyczny cokół, którego pilnuje gwardia niepokonanych szurów, gotowych oddać życie w obronie jej dokonań.

Oto pewien przekładowca śmiał w połowie lat 90. targnąć się na tego bożka i wyszedł na tym jak Zabłocki na mydle (vide ukuty wśród entuzjastów fantastyki, funkcjonujący do dziś w tym kręgu, termin łozizm). Dość wspomnieć otwierający Władcę Pierścieni wiersz o tytułowym magicznym artefakcie. Łoziński, tłumacz, poległ z kretesem, bo przede wszystkim poprzeinaczał sensy, które w powieści odgrywają istotną, a nawet kluczową rolę. Miłośnicy Śródziemia nie zostawili więc na nim suchej nitki. Rwali włosy z głowy i pomstowali w Czarnej Mowie, życząc mu spędzenia wieczności w nieprzebitych ciem... pardon, burzum.

Pierścień, Pan Który Dzwoni, Hobbit, Middle Earth
Bajgiel, od którego zawisły losy Śródziemia

Hmm, skoro materia budzi tyle emocji, to aż prosi, żeby się z nią zmierzyć, choćby przyjść miało polec na placu boju. Za duży nudy w tej sferze ostatnio, wszyscy tylko rajcują w kółko o koronawirusie. Dosyć zatem zbędnej gadaniny. Raz kozie śmierć.


Three Rings for the Elven-kings under the sky,
Seven for the Dwarf-lords in their halls of stone,
Nine for Mortal Men doomed to die,
One for the Dark Lord on his dark throne,
In the Land of Mordor where the Shadows lie,
One ring to rule them all, one ring to find them,
One ring to bring them all and in the darkness bind them
In the Land of Mordor where the Shadows lie.



Trzy Pierścienie królom elfów, co za dach im chmur sklepienie,
Siedem panom krasnoludów w grocie skalnej, w górskiej stronie,
Dziewięć ludzkim śmiertelnikom, których dolą jest zginienie,
Jeden Pierścień
Władcy Mroku na smoliście czarnym tronie
W kraju Mordor, gdzie uwiły gniazdo Cienie.
Pierścień Jedyny, by nimi sterować,
Pierścień Jedyny, by znaleźć je w świecie,
Pierścień Jedyny, by mieć je w komplecie
I w czerni skrępować
W kraju Mordor, gdzie uwiły gniazdo Cienie.

© by Paweł Jarosław Kamiński 2020