środa, 26 maja 2021

Sajens dęba staje

Zły przekład popularyzatorskich książek o nauce sprawia, że w momentach niezamierzonych przez autora bierze mnie śmiech i jednocześnie nadchodzi refleksja o ogromie trudu i skupienia, jakich wymaga proces przekładu. A również dobrej woli, systematyczności i pracowitości, można mieć bowiem dryg, lecz przy tym zaniedbać takie elementy, jak lektury, konsultacje czy wyszukiwanie cytatów.
 
Dla laików formuła wydaje się stosunkowo prosta: znać język = umieć tłumaczyć. Tymczasem prawda wygląda tak, że tłumaczenie to odrębna kompetencja wymagająca m.in. nie lada oczytania i choćby powierzchownej znajomości wielu dziedzin (pomijam tłumaczenia specjalistyczne, to inna bajka), by w razie potrzeby wiedzieć, gdzie szukać potrzebnych wiadomości. Dlatego dobrą, ba! niezbędną praktyką w tym fachu jest czytanie, czytanie i jeszcze raz czytanie opracowań z najrozmaitszych poletek wiedzy, nigdy bowiem nie wiadomo, na jakim skrawku ludzkiej myśli przyjdzie nam w przyszłości orać (albo plewić kwiatki przy robocie redakcyjnej, poprawiając niedociągnięcia).

Na podstawie trzech książek popularnonaukowych chciałbym pokazać, jak bardzo trzeba się znać na temacie, o którym traktuje książka, jak szeroką znajomością trzeba się wykazać w dyscyplinach wszelakich i jak wielką trzeba zachować czujność na każdym kroku w procesie przekładu — inaczej fiasko i blamaż murowane. Do licznych pomyłek doprowadziło w poniższych przypadkach również lenistwo, i to nie tylko przekładowców (ich nazwiska oraz tytuły książek pozwolę sobie pominąć milczeniem), ale i redakcji.

In my mind's eye

Czytam sobie wprowadzenie, pióra Carla Sagana, do książki Hawkinga i oto natrafiam na sformułowanie „umysł boży”. Patrzę jeszcze raz na kontekst i przeczucie się potwierdza. Czytamy bowiem:
Jest to wreszcie książka o Bogu... a raczej o jego nieobecności. Słowo „Bóg” często pojawia się na tych stronicach. Hawking usiłuje znaleźć odpowiedź na słynne pytanie Einsteina, czy Bóg miał swobodę w tworzeniu wszechświata. Próbuje, jak sam stwierdza wprost, zrozumieć umysł boży.
Jeszcze na wszelki wypadek zaglądam do oryginału: Sagan pisze mind of God, które to wyrażenie polski tłumacz oddaje błędnie, i to dwukrotnie, bo również w ostatnim zdaniu zakończenia tejże książki Hawkinga pojawiają się „myśli Boga”. Mamy tu do czynienia ze sformułowaniem używanym niekiedy w dyskusjach naukowych, a które z grubsza wyraża przekonanie, że świat powstał w wyniku inteligentnego zamysłu (posłużył się tym związkiem wyrazowym choćby Einstein, z polskich uczonych używa go często m.in. kosmolog, teolog i filozof Michał Heller), toteż ma ono w polskim piśmiennictwie postać „zamysł Boży”. I druga sprawa: skąd małoliterowe „boży” we wprowadzeniu? Owszem, Sagan był agnostykiem i pod pojęciem mind of God rozumiał zapewne nie tyle Boga osobowego, co przyrodę. Będąc niewierzącym, traktował zatem mind of God jako metaforę i stąd użycie wielkiej litery, dlatego nie pojmuję, czemu tłumacz musi aż tak łopatologicznie wykładać polskiemu czytelnikowi jego światopogląd, gwałcąc zamysł tym razem nie Boży, lecz Sagana.

Isaac Newton, Portret, Vintage, Popiersie, Słynny
Co znaczy hypotheses non fingo, nie mam pojęcia
 

Niejaki Darwin

W jednej z książek nt. ewolucjonizmu teistycznego tłumacz z uporem nadaje najgłośniejszemu dziełu Darwina tytuł O pochodzeniu gatunków. Wprawdzie Darwin napisał książkę O pochodzeniu człowieka (The Descent of Man), ale polski tytuł jego opus magnum to O powstawaniu gatunków (On the Origin of Species), nie inaczej. Wszak pełne brzmienie tytułu to O powstawaniu gatunków drogą doboru naturalnego, czyli o utrzymywaniu się doskonalszych ras w walce o byt. Nie zaś O pochodzeniu gatunków drogą..., bo cóż to niby za konstrukcja w polszczyźnie? Na s. 155 zupełnie bez potrzeby pojawia się z kolei tytuł oryginalny, bez polskiego, jakby dzieła tego jeszcze u nas nie znano. Wprowadzać tytuł O pochodzeniu gatunków to, primo, tak jakby dać dziś — w jakimś opracowaniu, nie nowym przekładzie — książce Amisa Money tytuł Pieniądze (niby każdy będzie wiedzieć, o jaką powieść chodzi, a jednak absmak pozostanie), secundo, łamać reguły składniowe polszczyzny.
 
Mikołaj, Kopernik, Toruń, Pomnik, Noc
De refolutionibus — owoc posady w biurokracji

Bóg rzekł: „Niech będzie Newton!” i jasno się stało!

Wreszcie przykład ostatni, nad którym zatrzymamy się znacznie dłużej. Książka skądinąd niezwykle zajmująca i dająca do myślenia. Poświęcona sporowi między nauką a religią, między stworzeniem a ewolucją, między światopoglądem biblijnym a ateistycznym. Żenieniu biblijnego teizmu z ewolucjonizmem. Trafiająca w punkt. Dotykająca sedna sprawy. Sięgająca fundamentu tegoż sporu, a mianowicie definicji, metodologii, paradygmatu i założeń nauki. Filozofia nauki tout court.
 
Cóż z tego, skoro przekład psuje lekturę książki od pierwszych stron, i to do tego stopnia, że ma się ochotę wyrzucić ją do kosza. Zniesmaczają bynajmniej nie autorskie przemyślenia, lecz ich polska wersja. Najpierw tłumacz wypacza cytat z Newtona, przekładając hypoteses (!) non fingo jako „Nie mam pojęcia”, mimo że tekst angielski mówi I feign no hypotheses, co polski przekład dzieła wielkiego fizyka oddaje jako „nie stawiam żadnych hipotez na ten temat” (I. Newton, Matematyczne zasady filozofii naturalnej, przeł. S. Brzezowski, Copernicus Center Press, Kraków 2020, s. 685–686). Można to zdanie przełożyć inaczej, np. „hipotez nie wymyślam” lub „hipotez nie tworzę” (zob. E. Olszewski, O poglądach Newtona na hipotezy, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1974, 19/1, s. 170), ponieważ ma ono swoją historię w świecie nowożytnej nauki. O dziwo, tę samą frazę w przypisie tłumacz oddał już w miarę poprawnie: nie chcę snuć hipotez (w miarę, albowiem woli w oryginale nie uświadczymy).

Na innym miejscu czytamy o „cieplnym płynie zwanym cieplikiem” (poprawnie: fluid ciepła zwany cieplikiem) i „światłoprzewodzącym eterze” (światłonośny eter). O Koperniku dowiadujemy się, że „zajmował ciepłą posadę w kościelnej biurokracji w Polsce”. „Posada w biurokracji” to prawie poetycka kolokacja. Takich pęknięć jest w tekście cała masa.
 
Kuleje też ortografia: w wielu miejscach przymiotnik „Newtonowski” zastępowany jest postacią „newtonowski”, a przecież to nie to samo (identyczny los spotyka w tekście przymiotnik „Darwinowski”), oraz idiomatyka: na s. 164 czytamy o „nihilistycznej wizji egzystencji, w której pies pożera psa” (dog eat dog).
 
Hilary'emu Putnamowi tłumacz uparcie zmienia płeć, a nawet nazwisko, na jednym miejscu czytamy bowiem o niejakiej Hilary... Putman.
 
Doskwiera próba transkrypcji z hebrajskiego, tłumacz bowiem niefrasobliwe przepisał transkrypcję angielską: biblijne tohu wawohu („pustkowie i chaos”; Rdz 1,2 Biblia warszawska) przybiera formę tohu vbohu, a zamiast pochodzących z przekleństwa kobiety iccawon (cierpienie) i ecew (ból) znajdujemy itzewon i etzew (Rdz 3,16). Każdy język ma własne reguły transkrybowania wyrazów z języków zapisywanych innym alfabetem, w tym z hebrajszczyzny, a literę cadi oddajemy jako polskie „c”.
 
Pojawiają się też psujące efekt literówki w nazwach własnych, no bo kto by się przejmował sczytaniem tekstu? Mamy więc w tekście dzieło Galileusza Siderus Nuncius zamiast Sidereus nuncius (tu prócz chochlika drukarskiego wkradł się błąd ortograficzny), nazwisko (Larry) Laudan kilka linijek dalej przyjmuje formę Lauda, a przełomowe, wiekopomne dzieło naszego krajana nosi w pewnym miejscu tytuł De refolutionibus.

Wyimek z książki Michaela Polanyiego przybiera postać: „Rola, jaką odgrywają nowe obserwacja i eksperymenty w procesie odkrywania w nauce, jest zazwyczaj zbyt wysoko oszacowana. Popularne spojrzenie naukowców cierpliwie gromadzących obserwacje, nieuprzedzonych na gruncie teorii, aż do skutecznego ustalenia szerokiej nowej generalizacji, jest z gruntu fałszywe”. Sformułowanie „nowe obserwacja i eksperymenty” nie brzmi fortunnie, a „zbyt wysokie oszacowanie” to nader nieudana próba oddania czasownika over-estimate. Cały fragment nie mówi o fałszywości spojrzenia naukowców, tylko opinii publicznej, no i popular nie zawsze znaczy „popularny”.
 
Jaki oryginał się za tym kryje? The part played by new observations and experiment in the process of discovery in science is usually over-estimated. The popular conception of the scientist patiently collecting observations, unprejudiced by any theory, until finally he succeeds in establishing a great new generalization, is quite false.
 
Spróbujmy przełożyć: „Na ogół przecenia się rolę nowych obserwacji i eksperymentów w procesie odkrycia naukowego. Powszechne mniemanie, jakoby naukowiec był osobą wolną od uprzedzeń teoretycznych, która cierpliwie gromadzi kolejne obserwacje, aż dokona nowego, wspaniałego uogólnienia, jest całkowicie fałszywe”.

To samo przytrafia się następnemu zdaniu z Polanyiego: „Cała ta nowa wiedza o przyrodzie została uzyskana jedynie przez ponowne rozważanie znanych zjawisk w nowym kontekście, który zaczęto postrzegać jako bardziej racjonalnych i bardziej realny” (All this new knowledge of nature was acquired merely by the reconsideration of known phenomena in a new context which was felt to be more rational and more real), czyli po polsku: „Całą tę wiedzę o przyrodzie zdobyto wyłącznie na drodze ponownego namysłu nad znanymi zjawiskami, tyle że w nowym kontekście, uznanym za bardziej racjonalny i bliższy prawdzie”. Real nie zawsze znaczy „realny”, a przekład znacząco odrealnia sens słów znanego chemika i filozofa. Swoją drogą to już druga, obok popular, kalka, i to z jednej i tej samej strony.

Polanyi nie ma szczęścia i w kolejnym cytacie, gdzie mowa o regułach weryfikacji eksperymentalnej: tłumacz oddaje reproducibility of results jako „powtarzalność rezultatów” zamiast „odtwarzalność wyników”.

Niektóre fragmenty są kompletnie niezrozumiałe:
  • „To ma zatem wyglądać prawda?” (s. 81).
  • „Jesteśmy zmuszeni przez nasze a priori oddanie materialnej przyczynowości tworzyć aparat badawczy (...)” (s. 120).
 
„Bardzo wiele odkryć, które pojawiają się w akademickim eterze, jest wynikiem (...)”, czytamy w przekładzie wyimka z pewnego artykułu. Mamy tu do czynienia z kolejną kalką, chodzi bowiem o metaforę eteru, która w polszczyźnie nie prezentuje się wdzięcznie: należało napisać coś w rodzaju „w akademickim świecie (lub światku)” albo wręcz „w świecie nauki”.

Jeszcze inny cytat poprzedzony jest następującymi słowami: „Alfred North Whitehead napisał nieco niepoważnie (...)”. Polska frazeologia podpowiada: napisać w nieco żartobliwym tonie, ująć rzecz nieco żartobliwie, humorystycznie, z (lekkim) przymrużeniem oka, półżartem, półżartobliwie.

Uprasza się o niewyważanie otwartych drzwi

A oto i kolejna arcyciekawa rzecz niegodna naśladowania: tłumacz, natrafiając na cytaty z różnych autorów, nie przepisuje ich z polskich przekładów, lecz wszystko jak leci bierze na własny warsztat. Błąd w sztuce. Zarzuty kieruję w równym stopniu pod adresem redaktora.
 
Jednym z prawideł sztuki translatorskiej jest sięganie w takich przypadkach do istniejących przekładów i przytaczanie właśnie ich, a nie proponowanie własnych. Wyjątek stanowią sytuacje, gdy polskie tłumaczenie jest słabo wykonane lub nie oddaje niuansów, na które akurat chce zwrócić uwagę autor danej książki. Wtedy tłumacz może się czuć rozgrzeszony. W tym przypadku przekładowca jednak nie może się usprawiedliwić szczególnym kontekstem, który wymuszałby takie posunięcie: wszystkie przytoczenia przekłada samodzielnie na nowo, wyważając otwarte drzwi i dodatkowo nieraz kalecząc sens poszczególnych fragmentów. Wyimki z pism takich myślicieli, naukowców, poetów i prozaików, jak Kopernik, Dawkins, Newton, Feyerabend, Kuhn, Hume, Arystoteles, Platon, Tarnas, Kant, Dostojewski, Camus, Rilke, Lukrecjusz, Heidegger, Sagan, Russell, Hawking, Foucault, Bultmann, Nietzsche, Pascal, Szekspir, Lakatos, Dante, Popper — wszystkie podane są czytelnikowi w świeżej wersji naszego tłumacza.
 
Bezpardonowo zadał gwałt takim myślicielom i uczonym. Posiniaczył ich dzieła, nie bacząc na czytelnika. Tam zaś, gdzie nawet całkiem sprawnie oddał ich myśl, popełnił wykroczenie wobec poprzedników z translatorskiej branży, sugerując, że jest pierwszym odkrywcą genialnych wyrozumowań poszczególnych badaczy lub filozofów. Jakby eksplorował nieznane tereny myśli ludzkiej i objawiał je światu, jakby odnalazłszy zaginione dzieła dawał ludzkości możliwość ujrzenia bijącego z nich światła. Redakcja najwyraźniej widnieje w stopce wyłącznie pro forma. Prześledźmy rzecz na trzech przykładach:
Popper: „[można] przypisać hipotezie pewne prawdopodobieństwo — przypuszczalnie niezbyt precyzyjne — na podstawie oszacowania stosunku liczby prób, których wyniki pasują do niej, do całkowitej liczby prób, które jeszcze nie zostały podjęte. Ale ten sposób także prowadzi do nikąd [sic!]. Choć taki szacunek — jak to się zresztą często dzieje — można precyzyjnie wyliczyć, a wynik będzie zawsze taki sam: prawdopodobieństwo wynoszące zero”.
Tymczasem przewód myślowy autora wygląda w istocie tak: „Jeden [wybieg] polegałby na przypisaniu hipotezie pewnego prawdopodobieństwa — zapewne niezbyt ścisłego — w oparciu o estymację stosunku wszystkich testów, przez jakie przeszła hipoteza, do wszystkich testów, których jeszcze nie dokonano. Jednakże również i ta droga prowadzi donikąd. Tak się bowiem składa, iż estymację ową podać można dokładnie i w wyniku zawsze otrzymamy prawdopodobieństwo zerowe” (K. Popper, Logika odkrycia naukowego, przeł. U. Niklas, PWN, Warszawa 1977, s. 207).
Newton: „Do tej pory nie byłem w stanie obliczyć na podstawie zjawiska powodów takich własności grawitacji, a nie chcę snuć hipotez. Cokolwiek nie jest wyliczone ze zjawiska, musi być nazwane hipotezą, a hipotezy, czy to metafizyczne, czy fizyczne, jak również oparte na cechach okultystycznych czy mechanicznych, nie mają zastosowania w filozofii eksperymentalnej. W filozofii eksperymentalnej założenia są dedukowane ze zjawiska i generalizowane przez indukcję”.
Tekst natomiast mówi: „Jak dotąd jednak nie zdołałem na podstawie zjawisk naturalnych wyjaśnić przyczyn własności grawitacji, i nie stawiam żadnych hipotez na ten temat. Jako że wszystko, co nie jest wyprowadzone ze zjawisk naturalnych, winno być nazwane hipotezą, a dla hipotez, czy to metafizycznych, czy fizycznych, zarówno magicznej natury, jak i mechanicznej, nie ma miejsca w fizyce doświadczalnej. W ramach tej fizyki poszczególne tezy są wyprowadzane z doświadczenia, a później uogólniane drogą indukcji” (I. Newton, dz. cyt., s. 685–686).
Kopernik: „Jako że nowina hipotezy tego dzieła — hipotezy wprawiającej Ziemię w ruch i umieszczającej nieruchome Słońce w centrum Wszechświata — zyskała już znaczny rozgłos, nie wątpię, że niektórzy erudyci zgorszyli się mocno i pomyśleli, że nie jest dobre wprowadzanie zamieszania w liberalne dyscypliny, które od dawna są właściwie uporządkowane”.
Jak brzmi klasyczny polski przekład dzieła? „Nie wątpię, że niektórzy uczeni rozszerzoną wieścią o nowości hipotezy dzieła tego, że ziemia biegowi podlega, a słońce w środku świata nieporuszone stoi, mocno są obrażeni i utrzymują, że nauk wyzwolonych, gruntownie już ustalonych, odmieniać się nie godzi” (M. Kopernik, O obrotach ciał niebieskich, przeł. J. Baranowski, Drukarnia Stanisława Strąbskiego, Warszawa 1854, s. 1). Nie ma mowy o żadnych erudytach (fi donc!), liberalnych dyscyplinach (o artes liberales, sztukach wyzwolonych, się nie słyszało?), a i z dzisiejszej perspektywy obecna w przekładzie Baranowskiego patyna nadaje jego tłumaczeniu dodatkowego waloru. Powtórzmy za powyższym cytatem: rzeczy już ustalonych „odmieniać się nie godzi”.
 
Idąc konsekwentnie obraną drogą, tłumacz w tekście głównym serwuje nam oryginalne, angielskie tytuły tak znaczących dzieł, jak Struktura rewolucji naukowych Kuhna czy Dzieje umysłowości zachodniej Tarnasa. I podobnie jak w poprzedniej publikacji, zderzamy się z tytułem O pochodzeniu gatunków niejakiego Darwina.

Pośpiech w przygotowywaniu książki musiał być niebywały, gdyż wiem, że wydawnictwo (i tłumacza) stać na znacznie wyższy poziom ogłaszanych drukiem publikacji. Bo w tej — cuda, cuda ogłaszają!


© Paweł Jarosław Kamiński 2021