Peter Jackson, osiągnąwszy sukces po nakręceniu trzech części Władcy Pierścieni, postanowił pójść za ciosem i zekranizować kolejną, a przy tym wcześniejszą z powieści J.R.R. Tolkiena: Hobbita.
I muszę przyznać, że trafił w moje rozrywkowe gusta. Znaczniej bardziej odpowiada mi baśniowa opowieść właśnie ta: bardziej dynamiczna, dowcipna i miejscami tchnąca grozą, czegośmy we Władcy... nie uświadczyli, a przynajmniej nie w takim stopniu. Fani śródziemnego uniwersum otrzymali ucztę wizualną podlaną sosem przyzwoitej gry aktorskiej (Bilbo, Thorin, Gandalf), przyprawioną pysznymi kostiumami, ugarnirowaną niezgorszymi dialogami, okraszoną wieloma zabawnymi scenami. Wynik końcowy: marcepanik. (Pomijam mniej dyskretną niż we Władcy... ingerencję komputerowców).
Nie było przed Jacksonem reżysera, który by za pośrednictwem dziesiątej muzy potrafił tak udatnie przedstawić świat fantasy. Wcześniej powstawały same potworki w rodzaju Xeny, Herkulesa czy rodzimego Wiedźmina, nadające się do oglądania tylko dla dziatwy: dorosły mógł przy tym co najwyżej zasnąć. Ewentualnie wyjść z kina albo zmienić kanał.
Chlubnym wyjątkiem od reguły był Willow w reżyserii Rona Howarda z 1988 z Valem Kilmerem, również, co ciekawe, utrzymany w konwencji lekko komediowej. Trzeba było jednak czekać ponad dekadę na pojawienie się Drużyny Pierścienia (2001), który to film stanowił olbrzymi skok jakościowy w podejściu do gatunku tak dotąd per nogam traktowanemu przez, nomen omen, czarodziejów z fabryki snów.
Tymczasem fantasy w literaturze, w przeciwstawieniu do kina, miała się całkiem dobrze już od dobrych paru dekad. Jackson wprowadził ją na hollywoodzkie salony i udostępnił globalnej publiczności, czego przykładem chociażby późniejsze znakomite produkcje, już nie jego autorstwa, jak brutalna i naturalistyczna, miejscami wręcz turpistyczna Gra o tron czy zahaczający o klimaty fantasy Wikingowie. Warto wspomnieć też Wiedźmina, który znajduje się właśnie na etapie rozpoczęcia zdjęć. Z tym ostatnim obrazem fani naszpikowanej aluzjami i żartami, intertekstualnej, inteligentnej i przebogatej językowo prozy Sapkowskiego wiążą spore nadzieje (giercownicy zresztą również), licząc, że nie powtórzy się sytuacja z 2001, czyli blamaż, jaki zgotował polskiej kinematografii, i krzywda, jaką wyrządził gatunkowi ― Marek Brodzki. A trzeba pamiętać, że fani fantastyki to mocno krytyczna i pamiętliwa grupa odbiorców (czytaj: nieprzeciętnie wnikliwa, zaangażowana i oddana).
W jednej ze scen Hobbita zebrane przy kominku krasnoludy (oj, niemało tej wiary zlazło się do Bilbowej nory) śpiewają pieśń zaintonowaną ― jakżeby inaczej! ― przez ich przywódcę: Thorina Dębową Tarczę, który ma poprowadzić tę barwną hałastrę na arcyniebezpieczną wyprawę. Cel szczytny: odzyskać utracone dziedzictwo. W grę tedy wchodzi sprawa honoru i tożsamości.
Podniosła pieśń powstała na bazie znacznie dłuższego utworu Tolkiena. Tekst autorski mocno, co zrozumiałe, okrojono (wersja oryginalna liczy przeszło dwadzieścia strof) i nieco zmodyfikowano.
Postanowiłem zmierzyć się z tym utworem i dopasować go do muzyki zaproponowanej w dziele Jacksona. Sami oceńcie, czy efekt jest zadowalający i adekwatny względem tekstu scenariuszowego. Przy czym dla nie wtajemniczonych w arkana niełatwej sztuki przekładu zaznaczę, że ― jak to już jest w tłumaczeniu nie tylko poezji czy piosenek, ale nawet prozy ― oryginał i translat nigdy się nie mają względem siebie jak 1:1. Nigdy się w stu procentach nie odtworzy barw, niuansów, odniesień i konotacji, którymi opalizuje tekst wyjściowy. Różnice są nieodłączną częścią przekładowej roboty. Zawsze się trzeba liczyć ze stratami. (Niedowiarków odsyłam do fachowej literatury translatologicznej, bogatej również w języku polskim). Nieuniknione straty w jednych miejscach należy wyrównywać oddaniem cech oryginału w innych miejscach na zasadzie tzw. kompensacji, tak żeby tekst docelowy był nasycony nimi w jak najbardziej zbliżonym do pierwotnej matrycy stopniu.
Proponuję wyśpiewać polską wersję razem z krasnoludami, suchy tekst bowiem niekoniecznie spełni swe zadanie: niektóre pozornie ciężkie do wymówienia urywki nie sprawiają w ogóle trudności przy tak spokojnym, powolnym śpiewie, z jakim mamy do czynienia w dziele Jacksona.
Proponuję wyśpiewać polską wersję razem z krasnoludami, suchy tekst bowiem niekoniecznie spełni swe zadanie: niektóre pozornie ciężkie do wymówienia urywki nie sprawiają w ogóle trudności przy tak spokojnym, powolnym śpiewie, z jakim mamy do czynienia w dziele Jacksona.
OVER THE MISTY MOUNTAINS COLD
Far over the Misty Mountains cold,
To dungeons deep and caverns old,
We must away, ere break of day,
To find our long-forgotten gold.
Hen za Gór Mglistych przenikliwy ziąb,
W czeluści skał i w pieczar głąb
Trzeba nam iść, nim wstanie świt,
Po skarb ― zgryzł go niepamięci ząb.
The pines were roaring on the height,
The winds were moaning in the night,
The fire was red, it flaming spread,
The trees like torches blazed with light.
Na wysokościach sosen świst,
Pod biczem wiatru jęczał list,
Czerwony kur dokoła piał
I z drzew pochodni szedł deszcz iskr.
Hen za Gór Mglistych przenikliwy ziąb,
W czeluści skał i w pieczar głąb
Trzeba nam iść, nim wstanie świt,
Po skarb ― zgryzł go niepamięci ząb.
The pines were roaring on the height,
The winds were moaning in the night,
The fire was red, it flaming spread,
The trees like torches blazed with light.
Na wysokościach sosen świst,
Pod biczem wiatru jęczał list,
Czerwony kur dokoła piał
I z drzew pochodni szedł deszcz iskr.
© by Paweł Jarosław Kamiński 2018
git translate work
OdpowiedzUsuń"Pod biczem wiatru jęczał list"?!
OdpowiedzUsuń"List" to dawna forma rzeczownika "liść" w znaczeniu zbiorowym, czyli "liście, listowie".
Usuń