poniedziałek, 22 listopada 2021

H.P. LOVECRAFT ― Dagon

Opowiadanie uznawane przez część komentatorów za pierwszą opowieść Lovecrafta w ramach stworzonej przezeń mitologii Cthulhu; inni skłaniają się ku Bezimiennemu miastu z 1921; jeszcze inni za właściwe jej narodziny uważają dopiero Zew Cthulhu z 1926 (czym byłaby mitologia Cthulhu bez samego Cthulhu?). Słuszność zapewne mają ci ostatni, co nie zmienia faktu, że dwa pozostałe utwory (i nie tylko) stanowiły — świadomie lub nie  jej forpocztę, która zapładniając umysł autora, popychała go do stworzenia czegoś bardziej pomnikowego. A skoro o pomniku mowa, to zastanawia, czy obecny w Dagonie monolit nie stał się aby inspiracją dla umieszczenia takiego obiektu (choć o innych właściwościach) w napisanym trzydzieści jeden lat później opowiadaniu Artura C. Clarke'a Posterunek, z czasem rozbudowanym do rozmiarów powieści pt. 2001: Odyseja kosmiczna, którą rozsławiła ekranizacja Kubricka. Znał-li Clarke Dagona?





DAGON

Kreślę te słowa w silnym napięciu psychicznym, gdyż jeszcze dzisiejszej nocy rozstanę się ze światem. Bez grosza przy duszy, z ostatkiem narkotyku czyniącego życie znośnym, nie ścierpię więcej tej katuszy: cisnę się z okna poddasza na tę zapyziałą uliczkę. Nie mniemajcie, że jako niewolnik morfiny jestem słabeuszem albo wykolejeńcem. Kiedy przeczytacie zapisane przeze mnie naprędce stronice, być może, że poznacie — jakkolwiek nigdy w pełni nie pojmiecie — czemu tak usilnie szukam zapomnienia bądź śmierci.

W jednym z najbardziej otwartych i najrzadziej uczęszczanych rejonów rozległego Pacyfiku niemiecki pirat zagarnął powierzony mi ładunek. Rzecz wydarzyła się w początkach wielkiej wojny, gdy siły morskie prusactwa jeszcze się do reszty nie spodliły: pocztowiec stał się jakoby pryzem, a nas, załogę, traktowano z całym szacunkiem przynależnym jeńcom morskim. Ba, porywacze trzymali do tego stopnia luźną dyscyplinę, że pięć dni po tym, jak nas pojmano, zdołałem w pojedynkę uciec niewielką szalupą z solennym zapasem wody i prowiantu.

Kiedy się na tyle oddaliłem od okrętu, że poczułem nareszcie wolność, nie potrafiłem rozeznać, w jakie okolice mnie zaniosło. Nie będąc nigdy biegłym w nawigacji mogłem zaledwie w przybliżeniu zmiarkować po słońcu i gwiazdach, żem na południe od równika. Nie miałem jednak pojęcia, na jakiej długości geograficznej, w polu widzenia zaś nie było żadnej wyspy ni wybrzeża. Utrzymywała się bezchmurna pogoda i tak przez niezliczone dnie dryfowałem bez celu w prażącym słońcu czekając, aż przepłynie mimo jaki statek albo fale wyrzucą mię na brzeg zamieszkałego lądu. Ale że statek ani brzeg się nie nadarzały, osamotniony pod przestworem falującego, niezmąconego błękitu jąłem popadać w rozpacz.

Zmiana nastąpiła w czasie, gdy spałem: jak się to dokładnie stało, nigdy się nie dowiem, bo oto chociaż sen miałem niespokojny i pełen rojeń, spałem kamieniem. Skoro się w końcu przebudziłem, odkryłem, żem na poły ugrzązł w mulistym bezmiarze piekielnej czerni monotonnych fałd ciągnącego się jak okiem sięgnąć błotniska, w którym nieco dalej ulgnęła łódka.

Myślałby kto, że niezwykła i raptowna zmiana krajobrazu wprawi mię naprzód w zdumienie,
ja jednak byłem więcej przerażony niźli zaskoczony, w powietrzu bowiem i w ziemi butwiejącej było coś złowrogiego, co mroziło do kości. Okolica cuchła truchłami psujących się ryb i innych, trudnych do opisu stworzeń, zewłoki których sterczały z nie kończącej się płaszczyzny ohydnego szlamu. Bodaj czy słusznie rachuję na to, że za pomocą zwykłych słów uda mi się oddać niewypowiedziane horrendum, jakim mogą być głucha cisza i bezkresna jałowizna. Uszy nie chwytały nijakiego dźwięku, oczom przedstawiał się jedynie wielki obszar szczerniałego namuliska; pomimo to już zupełność ciszy i jednorodność pejzażu napawały mdlącym przestrachem.

Upał słoneczny lał się z nieba, które w bezchmurnym okrucieństwie zdawało się nieledwie czarnym, jak gdyby odbijało grzęzawisko atramentu pod stopami. Kiedym wpełzł do wyrzuconej szalupy, uprzytomniłem sobie, że jedna tylko teoria może objaśnić moje położenie. W wyniku niespotykanego wstrząsu wulkanicznego część dna oceanicznego wysadziła się widać na powierzchnię odsłaniając obszary przez niezliczone miliony lat skryte w przepastnych głębiach. Rozłóg nowego lądu, który się był pode mną wypiętrzył, tak był obszerny, że nie wychwytywałem najlżejszego odgłosu falującego oceanu, choć z całych sił tężyłem słuch. Nigdzie nie było też morskiego ptastwa żerującego na padlinie.

Kilka godzin siedziałem zamyślony w szalupie, która leżała na boku i dawała cokolwiek cienia przed toczącym się po niebie słońcem. W miarę upływu dnia grunt stał się mniej mazistym i zdawał gotowym na tyle wnet obeschnąć, iżby się dało po nim wędrować. Tej nocy mało spałem; nazajutrz przygotowałem sobie tobołek z pożywieniem i wodą, sposobny do marszu lądem w poszukiwaniu przepadłego oceanu i możliwości ocalenia.

Rankiem trzeciego dnia ziemia okazała się dość suchą, by można się było po niej z łatwością poruszać. Rybi fetor przyprawiał o szaleństwo, lecz głowę zaprzątniętą mając ważniejszymi sprawy dzielnie ruszyłem w nieznanym celu. Jak dzień długi posuwałem się stopniowo na zachód ku odległemu wzniesieniu, panującemu nad wszystkimi innymi wypukłościami fałdzistego pustkowia. W nocy zrobiłem postój, następnego dnia zasię kontynuowałem pochód w stronę pagórka, mimo że nie wydawał się prawie wcale bliższym niż za pierwszym razem, kiedym go dojrzał. Czwartego dnia z wieczora dotarłem do stóp zamierzonego wzniesienia, które z bliska okazało się dużo wyższym, do tego poprzedzonym doliną, przez co wyraźniej jeszcze odrzynało się rzeźbą od równi. Zbyt wyczerpany, aby się teraz wspinać, usnąłem w cieniu wzgórza.


Nie wiem, czemu tamtej nocy miałem tak rozbuchane sny, lecz nim wysoko nad płaszczyzną na wschodzie zawisł ubywający, fantastycznie garbaty miesiąc, ocknąłem się oblany zimnym potem i postanowiłem więcej nie spać. Senne widy umęczyły mnie wystarczająco. W blasku księżyca zobaczyłem, jak niemądrze postąpiłem podróżując za dnia. Bez żagwi palącego słońca wędrówka kosztowałaby mniej energii, ba, czułem się teraz w pełni zdolnym podjąć wspinaczkę, która mię o zachodzie odstręczała. Podniósłszy tobołek ruszyłem ku szczytowi.

Jak już wzmiankowałem, nieodmienna jednostajność sfałdowanej równiny budziła nieuchwytną grozę; jednakże bodaj czy nie bardziej się przeraziłem, gdym osiągnął wierzchołek i spojrzał na drugą stronę w niezmierzoną przepaść, jar, którego czarnych zaułków księżyc nie zdołał dotąd rozświetlić. Miałem wrażenie, że oto stoję na krańcu świata i wyglądam poza krawędź w bezdenny chaos wiecznej nocy. Strach podsuwał osobliwe reminiscencje Raju utraconego i plugawej wspinaczki szatana po nie uformowanych królestwach ciemności.

Gdy księżyc wzeszedł wyżej, począłem spostrzegać, że skłony doliny nie są wcale tak pionowymi, jak sobie wyobrażałem. Występy skalne i wychodnie dawały oparcie stopom zezwalając na dosyć łatwe zejście, a po kilkuset metrach stromizna łagodniała. W nagłym porywie, którego nie potrafię do końca wyjaśnić, zeszedłem nie bez trudu po skałach i stanąłem na mniej spadzistym zboczu wpatrując się w styksowe otchłanie, gdzie jeszcze nie dotarło żadne światło.

Naraz uwagę moją ściągnął potężny, niezwykły obiekt na przeciwnej skarpie około stu metrów przede mną, bielejący w promieniach wschodzącego miesiąca, które dopiero co tam padły. Szybkom wytłumaczył sobie, że to jedynie kolosalny blok skalny; lecz jego sylweta i usytuowanie wyraźnie podpowiadały, że nie są bynajmniej dziełem natury. Bliższy ogląd napełnił mnie odczuciami, których nie umiem wyrazić, pomimo bowiem olbrzymich wymiarów i położenia obiektu w przepaści ziejącej u dna morskiego od zarania świata — ujrzałem bez kwestii, że niecodzienny blok jest to foremny monolit, masywna bryła którego znała dłuto, a być może także kult żywych istot rozumnych.

Oszołomiony i strwożony, lecz przy tym nie wolny od dreszczu rozkoszy właściwego naukowcom czy archeologom, rozejrzałem się baczniej dokoła. Księżyc, bliski już zenitu, lśnił osobliwym jasnym blaskiem ponad spadzistościami otaczającymi czeluść i odsłaniał płynące u podnóża zakolami masy wód, ginące z oczu gdziekolwiek spojrzeć i omal dochodzące do mych stóp na zboczu. Skroś przepaści drobne fale omywały podstawę cyklopowego monolitu, na powierzchni którego dostrzec mogłem teraz inskrypcje i toporne płaskorzeźby. Pismo pochodziło z obcego mi systemu hieroglifów, nie przypominających niczego, com kiedykolwiek widział w książkach; składały się po większości z typowych powiązanych z wodą symboli, jak ryby, węgorze, ośmiornice, skorupiaki, mięczaki, wieloryby i temu podobne. Kilka znaków niewątpliwie wyobrażało morskie stworzenia nieznane wprawdzie dzisiejszemu światu, a jednak gnijące ścierwa których zauważyłem był na wysadzonej przez ocean równinie.

Najbardziej wszakże zafascynowały mię rzeźbienia figuralne. Po drugiej stronie wody wyraźnie widać było, ze względu na ogrom ich rozmiarów, szereg reliefów o tematyce, która wprawiłaby Dorégo w zazdrość. Stworzenia miały, jak mniemam, przedstawiać ludzi, a przynajmniej kogoś w tym rodzaju, aczkolwiek ukazano je igrającymi niczym ryby w wodach podmorskiej groty bądź składającymi hołd w monolitycznej świątyni, najpewniej też podwodnej. Nad szczegółami twarzy i kształtów nie śmiem się rozwodzić, truchleję na samo ich wspomnienie. Bardziej groteskowe niż szkarady u Poego czy Bulwera, w ogólnym zarysie okrutnie przypominały ludzi mimo płetwiastych dłoni i stóp, porażająco szerokich i wzdętych ust, szklistych, wyłupiastych oczu, a również innych cech, które dużo nieprzyjemniej przywoływać. Rzecz ciekawa, wydawały się odrobionymi nieproporcjonalnie względem rozgrywających się w tle scen, bo oto jedną z postaci ukazano w trakcie zabijania niewiele większego od niej samej wieloryba. Zauważyłem, jak już nadmieniłem, ich groteskowość i nadzwyczajne wymiary, wszelako uznałem od razu, że były to jedynie wyobrażenia bóstw jakiego prymitywnego plemienia rybaków lub żeglarzy, ostatni potomek którego zmarł na wiele epok przed tym, nim narodził się protoplasta człowieka z Piltdown czy neandertalczyka. Zdjęty strachem przed tym nieoczekiwanym wejrzeniem w przeszłość, co przechodziła wyobrażenie najśmielszych antropologów, stałem rozmyślając w blasku księżyca osobliwie rozświetlającego pogrążony w ciszy kanał przede mną.

I wtedy nagle to ujrzałem. Lekkim aby zruszeniem wody, znamionującym wypływanie ku powierzchni, wychynęło z ciemnej toni. Ogromne, przywodzące na myśl Polifema obrzydlistwo pomknęło niby monstrualna poczwara z koszmarów nocnych ku monolitowi, który ogarnęło gigantycznymi, łuskowatymi ramionami jednocześnie schylając paskudny łeb i dobywając z siebie miarowe dźwięki. Chybam wtenczas właśnie oszalał.

Gorączkowe drapanie się na zbocze i urwisko i opętańczy powrót do szalupy pamiętam jak przez sen. Zdaje się, żem śpiewał na potęgę, a kiedy już nie mogłem, śmiałem się dziwacznie. Jakiś czas po tym, gdy dotarłem do łodzi, mgliście pomnę wielki sztorm; tak czy tak wiem, że słyszałem salwy grzmotów tudzież inne dźwięki, które przyroda wydaje li tylko w najdzikszych usposobieniach.

Kiedym się wynurzył z mroków, znajdowałem się w szpitalu w San Francisco, sprowadzony przez kapitana amerykańskiego statku, który wyłowił mą szalupę śród oceanu. Wyrzekłem był w delirium wiele słów, lecz, jak się dowiedziałem, nie zwracano na nie szczególnej uwagi. O żadnym wypiętrzeniu lądu na Pacyfiku wybawicielom moim wiadomym nie było, ja zaś nie widziałem potrzeby upierania się przy czymś, w co miałem pewność, że nie dadzą wiary. Raz odszukałem znamienitego etnologa i ubawiłem go przedziwnymi pytaniami na temat pradawnej legendy Filistynów o rybim bogu Dagonie; zobaczywszy jednak wprędce konwencjonalną bez reszty postawę uczonego przestałem naciskać.

Nocą, a specjalnie w porze ubywającego garbatego księżyca, widzę to coś. Próbowałem morfiny, atoli dała raptem chwilowe wytchnienie i zamknęła w żelaznym uścisku. Teraz przeto, spisawszy pełne sprawozdanie ku ludzkiej wiadomości bądź pogardliwej uciesze, zakończę to wszystko. Zastanawiam się częstokroć, czy cała ta historia nie była aby produktem czystej fantazji — sprawką gorączki, kiedy to po ucieczce z okrętu niemieckiego bredząc leżałem w otwartej łodzi tknięty porażeniem słonecznym. Gdy zadaję sobie to pytanie, w odpowiedzi zawsze jak żywe staje mi przed oczami to plugastwo. Nie potrafię myśleć o głębinach oceanu nie drżąc przy tym na wspomnienie nieopisanie obrzydłych istot, które a nuż w tej oto chwili pełzną czy lezą po obślizgłym dnie oddając cześć prastarym bożyszczom z kamienia i rzeźbiąc własne obmierzłe podobizny na podmorskich obeliskach z pogrążonego w wodzie granitu. Oczyma wyobraźni widzę dzień, skoro wynurzą się z fal, by cuchnącymi szpony ściągnąć w odmęt żałosne niedobitki umęczonego wojnami rodzaju ludzkiego — dzień, w którym ląd się zatopi, a czarne dno oceaniczne wyniesie ku górze wpośród powszechnego pandemonium.

Koniec jest bliski. Słyszę odgłos u drzwi, jakby parło na nie olbrzymie, śluzowate cielsko. Nie znajdzie mnie. O Boże, WIDZĘ ŁAPĘ! Okno! Okno!


Howard Phillips Lovecraft, 1917

Z angielskiego przełożył
Paweł Jarosław Kamiński

Tłumacz pragnie złożyć podziękowania za uwagi
Panu Janowi Sofińskiemu,
pierwszemu czytelnikowi przekładu


© Paweł Jarosław Kamiński 2021 (aktualizacja: 2023 i 2024)

niedziela, 31 października 2021

Mój domysł nie będzie lepszy niż twój

Zdanie otwierające powieść brzmi, nie powiem, dość zachęcająco: „Kiedy w dniu, który znasz jako środę, zaczyna ci się wydawać, że jest niedziela, coś jest zdecydowanie nie tak”. Kusi do rzucenia okiem na kolejne akapity. Sęk w tym, że dalszą lekturę utrudnia zniesmaczający czytelnika przekład (dałem sobie spokój gdzieś w okolicach 110 strony): frazie brakuje potoczystości, zdania są na ogół gramatycznie poprawne, ale niektóre bywają słoniowato ociężałe, momentami niezdarne i sztuczne. Subtelnie (a czasem brutalnie) koślawe i drewniane. A garbaty i bezkrwisty język ciężko strawić.

Gdy będę mieć dostęp do papierowego oryginału, nie omieszkam się z nim zapoznać, boć to — ladies and gentlemen — klasyka SF, a fantastykę darzę do dziś sentymentem. (Pierwszy, pamiętny numer Nowej Fantastyki kupiłem, jeszcze za kieszonkowe, w kwietniu 1993 roku, niedługo potem, w lipcu, wyłowiłem w kiosku mojego pierwszego Fenixa — z najlepszego bodajże okresu, kiedy naczelnym był Rafał Ziemkiewicz, a w dziale publicystyki brylowali: Oramus, Kołodziejczak i Braiter — ze zgiętym wpół, rozpadającym się robotem na okładce: jakież się wtedy przede mną światy otworzyły!) Póki co jednak dysponuję tylko wersją elektroniczną dziełka, z której korzystam w celach użytkowych, nie rozrywkowych — wyłącznie gwoli zestawienia polskiego tekstu z oryginałem — a że w takiej postaci książki jakoś do mnie nie przemawiają, dlatego zaczekam na lepsze czasy, by móc się wtedy oddać lekturze wolnej od tłumackich zadziorów.

Najnowszą wersję polską książki Johna Wyndhama Dzień tryfidów, bo o niej mowa, ogłosiła drukiem oficyna Vis-à-vis Etiuda (Kraków 2018) i to z niej pochodzić będą cytowane fragmenty. Poniżej próbka ciekawostek językowych z tej produkcji.

Korzenie, Drewno, Drzewo, Natura, Las, Zielony, Stary
Dżungla polszczyzny wykończy wszystkich i wszystko, nawet tryfidy

„Ja... one... chyba się zaklinowały — powiedziałem” (s. 17). Tak oto przekalkowane z angielszczyzny bąkanie usiłuje nieudolnie naśladować naturalną polską mowę.

Na tej samej stronie w pierwszej części zdania „Na następnym piętrze wziąłem się w garść i zebrałem się na odwagę, żeby zajrzeć na inny oddział” niepotrzebnie przy każdym czasowniku wisi zaimek zwrotny „się”: owszem, feler mniejszego kalibru, wielu przeszłoby nad tym do porządku dziennego bez zmrużenia powieki, ale zjawisko przyklejania rzeczonego zaimka do każdego czasownika nasila się w literaturze, jakby nie istniała w polszczyźnie dyżurna elipsa, przydająca tekstowi wdzięku i uwalniająca go tym samym od toporności.

„Się” nieładnie umieszczono na końcu zdania chociażby na stronach 62 („Wydawało się, że jeszcze coś doda, ale zawahała się”) i 42 („Znajdujący się tuż pod kielichem ciemnozielony strąk wielkości dużego jabłka lśnił i rozdymał się”), które to zjawisko coraz częściej się przytrafia książkom, mimo że jest (z wyjątkiem króciuteńkich zdań i rozkazów) bezsprzecznym uchybieniem stylistycznym. Erba mala presto cresce.

Na stronach 27 (2x) i 28 czytamy o firmie Arctic & European Fish Oil Company, by oto na stronie 37 natknąć się na Attic & European Fish Oil Company występujące w towarzystwie, i to w kolejnym akapicie (sic)... dobrze już znanej nam Arctic & European Fish Oil Company. Owszem, błąd ten figuruje w niektórych angielskich wydaniach, ale to nie powód, żeby tłumacz dyskretnie nie zamaskował tej ewidentnej usterki.

„Mój domysł nie będzie lepszy niż twój” (My guess would be no better than yours) niewolniczo oddaje zdanie nawiązujące znaczeniowo do idiomu your guess is as good as mine, czyli po polsku „dobre pytanie”, „też chciałbym wiedzieć”, „wiem tyle, co i ty” czy — jak mówi się w stronach mojej ślubnej — „Ty mnie pytaj, a ja ciebie”.

Razi mnogość afektowanych ochów, rodem z XIX-wiecznej pensji:
    • „Patrz! Och, patrz!” (s. 67),
    • „Och! Och, to Annie!” (tamże),
    • „Och, kobiety. Tego ci potrzeba? — spytał przywódca” (s. 51),
    • „Och, myślę, że sobie poradzimy” (s. 75),
niekiedy występujących także w wersji „och tak” (s. 73, 74).

A skoro już jesteśmy przy pensjonarskiej manierze: aż nazbyt często natykamy się na „no cóż” (także na początku zdań), co wprowadza do wypowiedzi postaci niepożądaną pretensjonalność:
    • „No cóż, to po prostu kwestia wślizgnięcia się do sklepu (...)” (s. 74),
    • „No cóż, każdy ma inny gust” (s. 75).

(...) if news were scarce and a touch of the mysterious East to według tłumacza „wiadomości stanowiące dotyk tajemniczego Wschodu” (s. 30). „Dotyk Wschodu” — argumentowaliby obrońcy — jest poetycznym sformułowaniem, dla mnie jednak to widomy znak niezamierzonej nieporadności. Nie lepiej byłoby napisać, że „dają posmak tajemniczego Wschodu” albo coś w tym guście?

„Miałem także poczucie, że dopóki zachowam swoje normalne ja (as long as I remained my normal self), sprawy mogą nawet teraz (...) wrócić do normy” (s. 45). Polskie zdanie można by zinterpretować tak, jakby protagonista walczył z przejmującym nad nim kontrolę dr. Hyde'em. Tymczasem chodzi o zwykłą sytuację zachowywania się z godnością, praworządnie i etycznie w obliczu swoistego końca świata.

I wandered along past displays which made my mouth water while my already obsolete conventions kept me hungry nie oznacza, jak by chciał tłumacz, „przestarzałe konwenanse sprawiały, że byłem głodny” (tamże) — bo to soki wywołują ssanie w żołądku, nie konwenanse — tylko że bohater chodził głodny, ponieważ wpojone mu przed laty normy zachowania nie pozwalały zniżyć się do procederu szabrowania.

„Proszę stać nieruchomo” (s. 47) niezgrabnie oddaje angielskie Stand still then, które w tym kontekście mogłoby przybrać formę zwyczajnego „Proszę się nie ruszać”, „Niech pan się nie rusza”, a nawet bardziej bezpośredniego „Pan się nie rusza” lub jeszcze mniej certolącego się „Nie ruszaj się pan”.

'There's one thing,' he said. 'They'll be needing all their damned patronage for themselves now' można by oddać w tym kontekście (główny bohater opowiada ślepemu od urodzenia, że nagle wszyscy na ziemi stracili wzrok, na co ślepiec reaguje właśnie tą wypowiedzią) jako „Powiem tylko jedno”, „Powiem (tylko) tyle”, „Powiem tak” albo, jak w klasycznym tłumaczeniu Wacławy Komarnickiej, „Jedno tylko mogę powiedzieć” zamiast niecodziennie brzmiącym „To jest coś” (s. 48).

U Komarnickiej naturalniej brzmią też dialogi, dość porównać nacechowane zdziwieniem, spontaniczne „Pani dziecko widzi?” (a nawet jeszcze lepiej „To pani dziecko widzi?”, bo to raczej nie tyle pytanie, co stwierdzenie) z nieco formalnym, sztywnym i przez to nieprzekonującym „Czy pani dziecko widzi?” w najnowszym przekładzie (tamże).

Go on, Mary. Tell the gentleman to dla tłumacza „No dobrze, Mary. Powiedz panu” (jw.). Komarnicka zachętę oddaje poprawnym: „No, Mary, powiedz panu”.

Na tej samej stronie mamy prześliczne „zderzenia zdarzały się”.

Czy tylko mnie w zdaniu „Wydaje mi się, jest to silniejsze, kiedy jest sucho” (s. 39) brakuje słówka „że”? Bezsprzecznie skopiowano tutaj angielską składnię (I fancy they do it more when it's dry), co polskiemu tekstowi na dobre nie wyszło.

Na s. 62 zostajemy uraczeni nieładnym „Zaczynam czuć się pozostawiona własnemu losowi”, zamiast przeczytać coś w rodzaju: „Zaczynam odnosić wrażenie, że rzucono (pozostawiono, wydano) mnie na pastwę (łaskę) losu”.

Stronę dalej czytamy: „Chyba pamiętam, że gdzieś tutaj jest pewien sklep”. „Chyba pamiętam” to, przyznacie, niezbyt fortunne połączenie. To tak, jak gdyby napisać: przypuszczam, że pamiętam. Powinno być raczej „O ile pamiętam”, „O ile dobrze pamiętam”, „Jeśli mnie pamięć nie myli”. No i po co to „pewien”?

Angielskie But an old saying about a pitcher and a well kept on recurring to me oddano na s. 43 niezrozumiale jako „Ale sprawdziło się na mnie stare powiedzenie o dzbanie i studni”. W anglojęzycznym świecie istotnie mamy porzekadło The pitcher goes often to the well, but it is broken at last (występujące też w wersji The pitcher will go to the well once too often), któremu wszakże odpowiada polskie „Póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie”, tymczasem tłumaczenie zbija czytelnika z tropu, każąc mu głowić się nad tym enigmatycznym fragmentem.

Urodę zdań „To sprawia, że czuję się, jakbym była piratem” (s. 63) oraz „Jaki mógłby być plan, aby poradzić sobie z tym wszystkim?” (s. 44) pozostawiam bez komentarza. Albo nie, dam jednak przestrogę: wiedzcie, że takich paskud jest w książce niemało i już samo to skutecznie odstręcza od lektury. Tak wygląda dictum acerbum o przekładzie Dnia tryfidów.

Na koniec rzecz prozaiczna: „Choć kochanie” ze s. 76. Ba, powtórzona stronę dalej, co może sugerować, że nie jest to zwyczajna literówka, lecz świadectwo lekceważącego stosunku wydawnictwa do klienta. Ale co tam, skoro to tylko infantylna fantastyka, czytelnikowi można wcisnąć wszystko, kto by się przejmował różnicą między „chodź” i „choć”.

No cóż, kończmy tę wiwisekcję i choćmy spać. Och tak.

 

© Paweł Jarosław Kamiński 2021

piątek, 15 października 2021

ROBERT FROST ― Fire and Ice

Odnoszę wrażenie, że to chyba jeden z najczęściej tłumaczonych w Polsce, choć wcale nie najczęściej publikowanych, utworów poetyckich z kręgu anglojęzycznego. Być może za sprawą translatoriów, na których studenci mozolą się, by w pocie czoła wydać na świat pierwsze płody, które poddają ocenie wykładowców albo członków forów dla tłumaczy, chcąc zasięgnąć opinii na temat efektu swoich starań, talentu bądź jego braku, ewentualnie obszarów do poprawy. Pełno najróżniejszych wersji tego wiersza chociażby na forum mLingua.

Koster, Ogień, Iskry, Płomień, Węgle, Drewno Kominkowe 

Mimo że wiek studencki dawno już mam za sobą, zamieszczam poniżej własną hobbystyczną próbkę, w większości pochodzącą sprzed około ośmiu lat, schowaną na dnie szuflady, a wydobytą dzisiaj z zapomnienia na światło dzienne. Na ile udaną, oryginalną bądź interesującą ― nie wiem. Wprawdzie udało się zachować liczbę sylab (co akurat nie było konieczne) i układ rymów, lecz utwór stawia przed tłumaczem więcej wyzwań.

Rzecz odświeżyłem, to i owo poprawiłem, co nieco zmieniłem, efekt światu przedstawiłem.

Na koniec ciekawostka: czy zauważyliście, że tytuł wiersza niepokojąco koresponduje z nazwiskiem autora? Niepokój wzmaga rzecz jasna treść utworu. Aż ciarki biorą.


Fire and Ice / Ogień i lód

Some say the world will end in fire,
Some say in ice.
From what I've tasted of desire
I hold with those who favor fire.
But if it had to perish twice,
I think I know enough of hate
To say that for destruction ice
Is also great
And would suffice.


Świat, mówią jedni, połknie ogień,
Inni
że lód.
Na ile znam pragnienia płomień,
Trzymam z tymi, co twierdzą: ogień.
A gdyby raz i drugi mu
Paść przyszło, dość nienawiść znam,
By rzec, że do niszczenia lód
Też zda się nam
I jest go w bród.

 

 © Paweł Jarosław Kamiński 2021

 

wtorek, 6 lipca 2021

Angielsko-polski słowniczek sokolniczy

Zainspirowany lekturą nieudanego pod kątem terminologii sokolniczej przekładu książki Życie w średniowiecznym zamku duetu Joseph Gies i Frances Gies, postanowiłem wyjść naprzeciw translatorskiej potrzebie i wypełnić niszę. Zanurzywszy się we frapujące teksty poświęcone myślistwu ptaszemu, dokonałem książkowej i internetowej kwerendy, której owocem jest ten oto słowniczek.

Jeżeli przyda się on komuś w lekturze bądź tłumaczeniu tekstów dotykających tej dziedziny, spełni swoje zadanie, z tą myślą bowiem został stworzony.

Poniższe opracowanie, obejmujące około 200 haseł i nie aspirujące bynajmniej do miana słownika skończonego, zostało uproszczone do minimum, np. nie ma w nim rozróżnienia na części mowy, dlatego pod jednym hasłem można znaleźć zarówno czasownik, jak i rzeczownik. Kursywą podano informacje dla osób mniej wtajemniczonych, jako że słowniczek przeznaczony jest nie tylko dla sokolników, ale również dla laików, stąd obecność tak dla pierwszej grupy przejrzystych i oczywistych haseł, jak aylmeri czy saker, ponadto zamieściłem sporo synonimów, tak pomocnych (przy zachowaniu wszelkiego umiaru i ostrożności) w pracy przekładowej.

Zawarłem również hasła rzadko używane albo mniej lub bardziej przestarzałe, np. austringer czy sparviter, gdyż ich obecność w słowniczku może się okazać przydatna do tłumaczenia tekstów poświęconych myślistwu ptaszemu bądź o tematykę ptaków drapieżnych zahaczających. Starałem się raczej nie uwzględniać terminów, które nie mają w polszczyźnie uznanych odpowiedników, tak aby nie podawać po polsku ekwiwalentów opisowych. Należy pamiętać, że opracowanie służy do tłumaczenia tylko w jedną stronę, tj. z angielskiego na polski, np. yarak dotyczy tylko niektórych drapoli, a crutch w większości kontekstów nie jest dla sokolnika niczym innym, jak zwykłą podpórką czy kulą.

Za uwagi na temat powstającego słowniczka, wyjaśnienie pewnych terminów, pomoc i sugestie przy opracowaniu części haseł oraz propozycje umieszczenia niektórych ― pragnę podziękować członkom fejsbukowej grupy „Sokolnictwo dla początkujących”.

Jeszcze jedno: gdybyście chcieli słowniczek poszerzyć albo swoim sokolim wzrokiem dojrzeli jakieś błędy, w tym nie tylko grube pomyłki, ale i drobne omsknięcia, dajcie znać w sekcji komentarzy.

Czubaty, Jastrząb Gołębiarz, Raptor


Kwalifikator „rzad.” oznacza termin rzadko stosowany, „ornit.” ― używany raczej przez ornitologów aniżeli sokolników.

A

 accessories ― 1. akcesoria, (przest.) obierz, utensylia
                             2. uzbrojenie

• aerie / aiery ― pielesz

• afterfeather ― przypiórko

• alula ― skrzydełko

• ambush hunting ― polowanie z zasiadki


• anklets ― szczepki

• antenaire ― antenaire

• arms ― łapy, nogi
 
• astringer / austringer (rzad.) ― jastrzębiarz, jastrzębnik
 
• aviary ― woliera

• aylmeri ― (pęta) aylmeri
 

B

bag ― waciek, torba sokolnicza
 
• band ― obrączka

barb ― promień (część pióra)

bare / bare-faced ― o ptaku: wykapturzony, bez karnala
 
• bate ― o ptaku: zrywać się

• bath pan ― kuweta

bechin — kąsek

bells ― janczarki, dzwonki

• bewit / bewet ― strzałka (rzemyk przy dzwonkach)

bind ― o ptaku: dosiąść / związać zwierzynę

bird of prey ― ptak drapieżny, drapieżca, drapol

block (perch) ― 1. blok (rodzaj siedziska)
                               2. czasem: berło
 
bob ― kukać, kikać, bystrzeć

bow perch ― pałąk, kabłąk
 
bracelets (rzad.) ― szczepki

braces ― rzemyki (troczki od kaptura)
                   
draw the braces ― zaciągnąć kapturek / rzemyki, zacisnąć rzemyki
                    strike the braces ― otworzyć kapturek, rozciągnąć rzemyki

brancher ― gałęźnik, podgniezdnik, (daw.) podgnieźnik

broad-winged hawks / broad-wings ― szerokoskrzydłe

bumblefoot ― grube łapy (choroba pododermatitis)
 
button ― koreczek, kneflik
 
buzzard ― myszołów (uwaga: w amer. ang. także sępnik, a nawet pot. sęp: sępniki
                     nazywa się sępami Nowego Świata, mimo że z sępami Starego Świata, czyli
                     sępami właściwymi, nie są spokrewnione)



Sokolnictwo, Adler, Raptor, Zwierzę Dzikie, Zwierząt
 

C
• cadge ― stelarz (rodzaj siedziska)
 
• calamus (ornit.) ― dudka, dutka
 
• call in  ― przywołać ptaka

• calling off ― uwabianie
 
• cast ― 1. o ptaku: zrobić wypluwkę
               2. tandem

• casting ― wypluwka
                    bring up a casting ― zrobić wypluwkę
 
• casting jacket ― kaftan do unieruchomienia ptaka
 
• cast off ― cisnąć (ptaka z rękawicy w powietrze)
 
• cherrug (rzad.) ― raróg (zwyczajny / stepowy), cherrug
 
• claw ― pazur
 
• cope ― zrobić korekcję / dokonać korekcji / przeprowadzić zabieg korekcji (dzioba lub
                szponów)

 
• coping ― korekcja, zabieg korekcji (dzioba lub szponów)

• coverts ― pokrywy (rodzaj piór)

• creance ― dłużec

• crop ― wole
 
• crural ― nogawice
 
• crutch (w kontekście polowania z ciężkimi ptakami, gł. orłami) ― podczos
 
• cubital feathers (ornit.) ― drugorzędówki


D
• dive ― nurkować
 
• down feather ― pióro puchowe

droppings ― blejty, odchody
 
 
E
equipment ― akcesoria, (przest.) obierz, utensylia
 
• eyas / eyass / eyess ― 1. gniazdownik, gniezdnik
                                          2. pisklę / pisklak (drapola)

eyelet ― oczko do pęt aylmeri
 
• eyrie ― pielesz

• eye stripe ― wąs (u sokoła)


F
• facial stripe ― wąs (u sokoła)

• falcon ― 1. sokół
                   2. samica sokoła
                   3. (rzad.) samica drapola
                   4. (rzad.) wędrowna, samica sokoła wędrownego

falconer's knot ― węzeł sokolniczy
 
• falconry ― sokolnictwo, myślistwo ptasze, (przest.) łowy / polowanie pod pierzem
 
• falconry birds ― ptaki łowcze / myśliwskie / łowieckie  / sokolnicze / (daw.) myśliwe
 
• false aylmeri ― pęta fałszywe aylmeri

• field jesses ― pęta polowe
 
• fish hawk (rzad.) ― rybołów

• flags ― drugorzędówki

• fledgeling ― podlot

• flight feathers ― pierwszo- i drugorzędówki
 
• foot ≈ o ptaku: dosiąść / związać zwierzynę
 
• full-summed ― o ptaku: wypierzony

• furniture ― 1. akcesoria, (przest.) obierz, utensylia
                        2. uzbrojenie

 
G
• gauntlet ― rękawica

• genti ― genti
 
• gerfalcon ― białozór, sokół norweski, (daw.): sokół biały, sokół północny, sokół islandzki,
                        sokół królewski

• giant hood ― skrzynia transportowa

• glove ― rękawica

• goshawk ― gołębiarz, jastrząb (zwyczajny), (daw.): gołębnik, gołębiołów, sokół jastrząb,
                        wielki jastrząb, prawdziwy jastrząb

• gersaker ― gersaker / gyrsaker
 
• gyr ― białozór, sokół norweski

gyrfalcon ― białozór, sokół norweski
 
gyrsaker ― gersaker / gyrsaker

• gyrkin ― samiec białozora
 
 
Angielski Sokoła, Sokół Na Ręku, Hunter
 
 
H
• hacked ― oblatany, wylatany
 
• hacking ― oblot
 
• haggard ― hagard
 
• halsband ― jangoli

• halstan (rzad.) ― jangoli

• hard-down ― o ptaku: suchy
 
• hard-penned ― o ptaku: suchy

• harrier  ― błotniak
 
• Harris hawk ― myszołowiec (towarzyski), harris, (przest.) jastrząb Harrisa
 
• hawk ― 1. jastrząb
                 2. ptak łowczy, ptak myśliwski, ptak łowiecki, (daw.) ptak myśliwy
                 broad-winged hawks ― szerokoskrzydłe
                 long-winged hawks ― długoskrzydłe
                 short-winged hawks ― krótkoskrzydłe
                 3. polować (z ptakiem łowczym)
 
• hawk box ― skrzynia transportowa
 
• hawking ― sokolnictwo, myślistwo ptasze, (przest.) łowy / polowanie pod pierzem
 
• hawking bag ― waciek, torba sokolnicza
 
• hen harrier ― błotniak zbożowy

high ― o ptaku: 1. w wysokiej wadze
                              2. (rzad.) ≈ w wysokiej kondycji
 
• hobby ― kobuz, sokół kobuz, (daw.): sokół kobiec, koboszek, kobuzik, kobuzek, sokolik
                   mały, sokół leśny, sokolik drzewiec

• hood ― karnal, kaptur, kapturek, kapa, czapka, czapeczka, okulary, (daw.) szyszak
                skórzany
                draw the hood ― zaciągnąć kaptur

• hunter ― o ptaku: myśliwy, myśliwiec, łowca

• hunting vest ― kamizelka

• hybrid ― hybryd, hybryda
 

I
• imp ― sztukować pióra

• imping ― sztukowanie piór
 
• imprint ― 1. wdrukowywać
                    2. imprint

• imprinting ― uwarunkowanie, wdrukowanie, imprinting
 
• intermewed, np. three / two times intermewed ― w trzecim / drugim piórze


J
• jack ― samiec drzemlika

• jangoli ― jangoli
 
• jerkin ― samiec białozora

• jesses ― pęta


K
• kestrel ― pustułka
 
• kill ― ułówka, ułowka

• kite ― kania

• knurl (rzad.) ― koreczek, kneflik


L
• lanner ― raróg górski, lanner

• lanneret ― laneret, samiec raroga górskiego
 
• leash ― przedłużacz (pęt), pęca, pętca

• long-winged hawks / long-wings ― długoskrzydłe
 
• lore ― kantarek (część głowy)
 
• low ― o ptaku: w niskiej wadze

• lugger ― raróg indyjski, lugger
 
• lure ― wabidło, wab


Harris Jastrząb, Hippy, Mikrofon, Zielony, Falconer
 

M
• mail ― pióra piersiowe
 
• Malar stripe ― wąs (u sokoła)
 
• man ― ukrócić ptaka

• manned ― o ptaku: ukrócony

• manning ― ukracanie

• mangalah / mangala / mankalah ― karwasz, mangla
 
• mantle ― o ptaku: nakrywać
 
• marsh harrier ― 1. błotniak stawowy
                                2. błotniak wschodni

• merlin ― drzemlik (daw.): krogulczyk, kobaszek, jastrząbek

• mew(s) ― sokolarnia, ptaszarnia

• molt / moult ― 1. pierzenie
                            2. pierzyć się
 
• Montagu's harrier ― błotniak łąkowy

• musket ― samiec krogulca
 
• mute(s) ― blejty, odchody


N
nape ― kark
 
• nare ― nozdrze

• Norway hawk ― gołębiarz, jastrząb (zwyczajny), dawne nazwy: gołębnik, gołębiołów, sokół jastrząb, wielki jastrząb, prawdziwy jastrząb (uwaga: nie mylić z sokołem norweskim)

• notch ― (sokoli) ząb

• nyass (rzad.) ― 1. gniazdownik, gniezdnik
                             2. pisklę / pisklak (drapola)


O
• osprey
― rybołów

• ostringer (rzad.) ― jastrzębiarz, jastrzębnik


P
• passager 
― dziwok, rabiec, dziczek, dziwek

• passage hawk ― dziwok, rabiec, dziczek, dziwek
 
• pelerin ― pelerin
 
• pellet ― wypluwka (gł. u sów)
 
• perch ― siedzisko

• peregrine ― sokół wędrowny, (rzad.) sokół właściwy / szlachetny, (rzad.) szlachcic,
                         (rzad.) dziwok, (daw.): sokół podróżny, sokół rabik, rabiec, pstrokosz

permanent knot ― koreczek, kneflik
 
• plumage ― pióra, upierzenie

• plume ― 1. pióropusz (na kapturze) 
                   2. o ptaku: piórować (obierać zwierzynę z pierza)

prey ― zdobycz; ułówka, ułowka
 
• primaries ― pierwszorzędówki


Sokół, Ptak, Portret, Bird Of Prey, Zwierząt
 

Q
• quarry
― 1. zwierzyna
                   2. zdobycz; ułówka, ułowka

quill ― dudka, dutka
 
 
R
• rabbit lure
― bałwanek, łupież, cień, maniak (rodzaj wabidła)
 
rachis (ornit.) ― stosina
 
rake ― o ptaku: uderzyć / kopnąć zwierzynę
 
• raptor ― drapieżca, ptak drapieżny, drapol
 
• remiges (rzad.) ― pierwszo- i drugorzędówki

• retrix (l.mn. retrices, ornit.) ― sterówka
 
• ring ― obrączka

• ring perch ― lizak (rodzaj siedziska)
 
• river hawk (rzad.) ― rybołów
 
• robin ― samiec kobuza

• ruff ≈ kopnąć / uderzyć zwierzynę


S
• sails (rzad.) ― skrzydła (drapola)
 
• saker ― raróg (zwyczajny / stepowy), saker, (daw.): raróg polak, pływacz, krzeczot

• sakeret ― samiec raroga (zwyczajnego / stepowego), sakeret
 
• scale ― łuska rogowa
 
• scales ― waga
 
• scapulars ― barkówki (pióra)
 
• screen perch ― siedzisko bramkowe, bramka

• sea hawk (rzad.) ― rybołów

• seare (rzad.) ― woskówka

• secondaries ― drugorzędówki

• seeling ― zaszywanie powiek/oczu

• sere (rzad.) ― woskówka

• shaft ― stosina

sharp-set, np. to be sharp-set ≈ o ptaku: mieć pasję
 
short-winged hawks / short-wings ― krótkoskrzydłe

shortwinger (rzad.) ― jastrzębiarz, jastrzębnik

• slices / slicings ― blejty, odchody
 
• soar ― szybować (przy wykorzystaniu komina termalnego)

• spar ― samica krogulca, krogulczyca

• sparrowhawk ― krogulec, wróblarz, (daw.): krogulczyk, krogulaszek, ptasznik, jastrząbek,                                                 przepiórnik

• sparviter (rzad.) ― jastrzębiarz polujący z krogulcami
 
• still hunting ― polowanie z czatów
 
• stoop ― 1. o ptaku: pikować, nurkować
                  2. pikowanie, nurkowanie

• strike ― o ptaku: uderzyć, bić 
 
• swing lure ― wabidło, wab          

• swivel ― werblik, krętlik
 
• swoop ― pikować, nurkować


Sokół, Ptak, Raptor, Ptak Drapieżny, Bill, Charakter
 

T
tail feathers ― sterówki
 
• tail guard ― ochraniacz na ogon

take ― dosiad

take up ― podebrać (ptaka z wabidła / zdobyczy)
 
• talon ― szpon

• tarsus ― skok, kość skokowa

• tassel ― wędrowny, samiec (sokoła) wędrownego, tiercelet

• telemetry ― telemetria, drut

• telemetry tail mount ― klips do telemetrii
 
• tercel ― 1. samiec drapola
                  2. samiec sokoła
                  3. (rzad.) wędrowny, samiec (sokoła) wędrownego, tiercelet

• tertials ― trzeciorzędówki

• thigh ― podudzie
 
• tiercel ― 1. samiec drapola
                   2. samiec sokoła
                   3. (rzad.) wędrowny, samiec (sokoła) wędrownego, tiercelet
                   tiercel merlin
― samiec drzemlika

tomia (l.poj. tomium) ― krajce, feston
 
• tomial tooth ― (sokoli) ząb
 
• train ― 1. ogon
                2. układać ptaka
 
• training ― układanie
 
• travel box / travelling box ― skrzynia transportowa

• truss ― o ptaku: dosiąść / związać zwierzynę

• Turk’s head knot ― czub (na kapturze)
 
 
V
vane (ornit.) ― chorągiewka
 
• vest ― kamizelka
 

W
• wait on ― o ptaku: czatować, wyczekiwać

• waiting on ― czatowanie, wyczekiwanie

• western osprey (rzad.) ― rybołów
 
• whistle ― 1. gwizdek
   
                 2. świstawka

• wing over ― o ptaku: zrobić zwrot (w powietrzu)

• wingspan ― siąg, rozpiętość skrzydeł
 

Y
• yarak (nie dotyczy sokołów), np. to be in yarak ≈ mieć chuć


Tylko nie patrzcie na mnie rarogiem, jeśli natkniecie się na błędy rzeczowe. Co złego, to ja. Mea maxima culpa. O wszelkich minusach (i plusach) słowniczka dajcie znać w komentarzach.

Chwal ćwik!


© Paweł Jarosław Kamiński 2021