Wśród dzieł kłębiących się na półkach mojej biblioteczki pręży dumnie muskuły Pani Bovary Gustawa Flauberta.
Dumnie z dwóch powodów:
- dzieło to należące do klasyki, vulgo: zbierające kurz,
- przekładu dokonał znawca autora i epoki ― monsieur Ryszard Engelking.
Wydawnictwo Sic! (Warszawa 2014) nie tylko postarało
się o rasowego tłumacza, ale i w epoce
wszechobecnych rozpraszaczy uwagi wykazało litość i zrozumienie, nie
zamieszczając odnośników z pętającymi się u dołu stron przypisami. Nic zatem czytelnika nie dekoncentruje. Jest tylko on i Mistrz. Kto jednak wścibski, ten może sobie w
trakcie
lektury albo po niej zajrzeć na koniec książki dla poszerzenia wiedzy,
a znajdzie tam masę ciekawostek, anegdot i różnorakich uwag tłumacza.
Dla mnie rozwiązanie idealne.
W tejże rozkosznej powodzi przypisów Engelking przyznaje się w jednym z nich (s. 418) do porażki translatorskiej. Zdanie „Pan Homais wykurzył ich w diabły” opatruje następującym komentarzem:
W oryginale Pan Homais po prostu wykurzył trzech lekarzy. Diabły pochodzą z następnego zdania: „Il fait une clientèle d’enfer”, które można oddać przez „ma zatrzęsienie klientów”. Tłumaczowi nie udało się znaleźć prostego polskiego odpowiednika ze słowem piekło lub diabeł, a diabła nie mógł zignorować, bo omawiane zdanie może także znaczyć „ma klientów z piekła”.
Sumiasty wąs Gustawa Flauberta |
Tymczasem
rozwiązanie polszczyzna oferuje, ja przynajmniej mam na
podorędziu poniekąd kilka. Dałoby się wszak napisać „Ma klientów od
diabła”
albo „od czorta”, albo „od diaska” ― i dwuznaczność mamy zachowaną. Na
co nie
potrafił wpaść znawca francuszczyzny i Flauberta, to przyplątało się
takiemu nie znającemu
francuskiego laikowi jak ja, co tylko pokazuje, jak przebogatym,
otwartym, a tym samym przepięknym zbiorem jest język, przekład zaś można
poprawiać, cyzelować w
nieskończoność, łowiąc akuratne słowa czy frazy w oceanie możliwości.
Notabene wydanie z 2014 jest drugim, poprawionym przez
tłumacza względem edycji z 2006. Powtórka recenzji przekładu, zatytułowana Liny na burcie, pióra Marka
Bieńczyka, ukazała się niedawno w poświęconej arkanom
przekładoznawstwa przedniej antologii O nich tutaj.
O
tłumaczeniach Flauberta sporo zresztą, bo aż dwa artykuły, znajdziemy
na łamach zeszłorocznej „Literatury na Świecie” (zeszyt 9-10). Pierwszy z
nich to Ekrany Gustawa Flauberta Michała Pawła Markowskiego, który swego
czasu opublikował w „LnŚ”11–12/1998 frapujący tekst „Przy ryzyku, że będzie to
zaskoczeniem” na temat bełkotliwych polskich przekładów Derridy. Drugi artykuł ― noszący tytuł Najlepszy,
jaki nam dano, autorstwa Bieńczyka ― to omówienie Engelkingowego tłumaczenia Szkoły uczuć.
Szczerze polecam!
Kto spragniony przemyśleń i warsztatu samego Engelkinga,
tego zachęcam do przeczytania, prócz samej arcydzielnej powieści, wywiadu
z tłumaczem, a także do obejrzenia frapującej dyskusji na temat
współczesnych przekładów tej bodaj najsłynniejszej powieści XIX-wiecznego klasyka.
© by Paweł Jarosław Kamiński 2018
© by Paweł Jarosław Kamiński 2018
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz