niedziela, 31 października 2021

Mój domysł nie będzie lepszy niż twój

Zdanie otwierające powieść brzmi, nie powiem, dość zachęcająco: „Kiedy w dniu, który znasz jako środę, zaczyna ci się wydawać, że jest niedziela, coś jest zdecydowanie nie tak”. Kusi do rzucenia okiem na kolejne akapity. Sęk w tym, że dalszą lekturę utrudnia zniesmaczający czytelnika przekład (dałem sobie spokój gdzieś w okolicach 110 strony): frazie brakuje potoczystości, zdania są na ogół gramatycznie poprawne, ale niektóre bywają słoniowato ociężałe, momentami niezdarne i sztuczne. Subtelnie (a czasem brutalnie) koślawe i drewniane. A garbaty i bezkrwisty język ciężko strawić.

Gdy będę mieć dostęp do papierowego oryginału, nie omieszkam się z nim zapoznać, boć to — ladies and gentlemen — klasyka SF, a fantastykę darzę do dziś sentymentem. (Pierwszy, pamiętny numer Nowej Fantastyki kupiłem, jeszcze za kieszonkowe, w kwietniu 1993 roku, niedługo potem, w lipcu, wyłowiłem w kiosku mojego pierwszego Fenixa — z najlepszego bodajże okresu, kiedy naczelnym był Rafał Ziemkiewicz, a w dziale publicystyki brylowali: Oramus, Kołodziejczak i Braiter — ze zgiętym wpół, rozpadającym się robotem na okładce: jakież się wtedy przede mną światy otworzyły!) Póki co jednak dysponuję tylko wersją elektroniczną dziełka, z której korzystam w celach użytkowych, nie rozrywkowych — wyłącznie gwoli zestawienia polskiego tekstu z oryginałem — a że w takiej postaci książki jakoś do mnie nie przemawiają, dlatego zaczekam na lepsze czasy, by móc się wtedy oddać lekturze wolnej od tłumackich zadziorów.

Najnowszą wersję polską książki Johna Wyndhama Dzień tryfidów, bo o niej mowa, ogłosiła drukiem oficyna Vis-à-vis Etiuda (Kraków 2018) i to z niej pochodzić będą cytowane fragmenty. Poniżej próbka ciekawostek językowych z tej produkcji.

Korzenie, Drewno, Drzewo, Natura, Las, Zielony, Stary
Dżungla polszczyzny wykończy wszystkich i wszystko, nawet tryfidy

„Ja... one... chyba się zaklinowały — powiedziałem” (s. 17). Tak oto przekalkowane z angielszczyzny bąkanie usiłuje nieudolnie naśladować naturalną polską mowę.

Na tej samej stronie w pierwszej części zdania „Na następnym piętrze wziąłem się w garść i zebrałem się na odwagę, żeby zajrzeć na inny oddział” niepotrzebnie przy każdym czasowniku wisi zaimek zwrotny „się”: owszem, feler mniejszego kalibru, wielu przeszłoby nad tym do porządku dziennego bez zmrużenia powieki, ale zjawisko przyklejania rzeczonego zaimka do każdego czasownika nasila się w literaturze, jakby nie istniała w polszczyźnie dyżurna elipsa, przydająca tekstowi wdzięku i uwalniająca go tym samym od toporności.

„Się” nieładnie umieszczono na końcu zdania chociażby na stronach 62 („Wydawało się, że jeszcze coś doda, ale zawahała się”) i 42 („Znajdujący się tuż pod kielichem ciemnozielony strąk wielkości dużego jabłka lśnił i rozdymał się”), które to zjawisko coraz częściej się przytrafia książkom, mimo że jest (z wyjątkiem króciuteńkich zdań i rozkazów) bezsprzecznym uchybieniem stylistycznym. Erba mala presto cresce.

Na stronach 27 (2x) i 28 czytamy o firmie Arctic & European Fish Oil Company, by oto na stronie 37 natknąć się na Attic & European Fish Oil Company występujące w towarzystwie, i to w kolejnym akapicie (sic)... dobrze już znanej nam Arctic & European Fish Oil Company. Owszem, błąd ten figuruje w niektórych angielskich wydaniach, ale to nie powód, żeby tłumacz dyskretnie nie zamaskował tej ewidentnej usterki.

„Mój domysł nie będzie lepszy niż twój” (My guess would be no better than yours) niewolniczo oddaje zdanie nawiązujące znaczeniowo do idiomu your guess is as good as mine, czyli po polsku „dobre pytanie”, „też chciałbym wiedzieć”, „wiem tyle, co i ty” czy — jak mówi się w stronach mojej ślubnej — „Ty mnie pytaj, a ja ciebie”.

Razi mnogość afektowanych ochów, rodem z XIX-wiecznej pensji:
    • „Patrz! Och, patrz!” (s. 67),
    • „Och! Och, to Annie!” (tamże),
    • „Och, kobiety. Tego ci potrzeba? — spytał przywódca” (s. 51),
    • „Och, myślę, że sobie poradzimy” (s. 75),
niekiedy występujących także w wersji „och tak” (s. 73, 74).

A skoro już jesteśmy przy pensjonarskiej manierze: aż nazbyt często natykamy się na „no cóż” (także na początku zdań), co wprowadza do wypowiedzi postaci niepożądaną pretensjonalność:
    • „No cóż, to po prostu kwestia wślizgnięcia się do sklepu (...)” (s. 74),
    • „No cóż, każdy ma inny gust” (s. 75).

(...) if news were scarce and a touch of the mysterious East to według tłumacza „wiadomości stanowiące dotyk tajemniczego Wschodu” (s. 30). „Dotyk Wschodu” — argumentowaliby obrońcy — jest poetycznym sformułowaniem, dla mnie jednak to widomy znak niezamierzonej nieporadności. Nie lepiej byłoby napisać, że „dają posmak tajemniczego Wschodu” albo coś w tym guście?

„Miałem także poczucie, że dopóki zachowam swoje normalne ja (as long as I remained my normal self), sprawy mogą nawet teraz (...) wrócić do normy” (s. 45). Polskie zdanie można by zinterpretować tak, jakby protagonista walczył z przejmującym nad nim kontrolę dr. Hyde'em. Tymczasem chodzi o zwykłą sytuację zachowywania się z godnością, praworządnie i etycznie w obliczu swoistego końca świata.

I wandered along past displays which made my mouth water while my already obsolete conventions kept me hungry nie oznacza, jak by chciał tłumacz, „przestarzałe konwenanse sprawiały, że byłem głodny” (tamże) — bo to soki wywołują ssanie w żołądku, nie konwenanse — tylko że bohater chodził głodny, ponieważ wpojone mu przed laty normy zachowania nie pozwalały zniżyć się do procederu szabrowania.

„Proszę stać nieruchomo” (s. 47) niezgrabnie oddaje angielskie Stand still then, które w tym kontekście mogłoby przybrać formę zwyczajnego „Proszę się nie ruszać”, „Niech pan się nie rusza”, a nawet bardziej bezpośredniego „Pan się nie rusza” lub jeszcze mniej certolącego się „Nie ruszaj się pan”.

'There's one thing,' he said. 'They'll be needing all their damned patronage for themselves now' można by oddać w tym kontekście (główny bohater opowiada ślepemu od urodzenia, że nagle wszyscy na ziemi stracili wzrok, na co ślepiec reaguje właśnie tą wypowiedzią) jako „Powiem tylko jedno”, „Powiem (tylko) tyle”, „Powiem tak” albo, jak w klasycznym tłumaczeniu Wacławy Komarnickiej, „Jedno tylko mogę powiedzieć” zamiast niecodziennie brzmiącym „To jest coś” (s. 48).

U Komarnickiej naturalniej brzmią też dialogi, dość porównać nacechowane zdziwieniem, spontaniczne „Pani dziecko widzi?” (a nawet jeszcze lepiej „To pani dziecko widzi?”, bo to raczej nie tyle pytanie, co stwierdzenie) z nieco formalnym, sztywnym i przez to nieprzekonującym „Czy pani dziecko widzi?” w najnowszym przekładzie (tamże).

Go on, Mary. Tell the gentleman to dla tłumacza „No dobrze, Mary. Powiedz panu” (jw.). Komarnicka zachętę oddaje poprawnym: „No, Mary, powiedz panu”.

Na tej samej stronie mamy prześliczne „zderzenia zdarzały się”.

Czy tylko mnie w zdaniu „Wydaje mi się, jest to silniejsze, kiedy jest sucho” (s. 39) brakuje słówka „że”? Bezsprzecznie skopiowano tutaj angielską składnię (I fancy they do it more when it's dry), co polskiemu tekstowi na dobre nie wyszło.

Na s. 62 zostajemy uraczeni nieładnym „Zaczynam czuć się pozostawiona własnemu losowi”, zamiast przeczytać coś w rodzaju: „Zaczynam odnosić wrażenie, że rzucono (pozostawiono, wydano) mnie na pastwę (łaskę) losu”.

Stronę dalej czytamy: „Chyba pamiętam, że gdzieś tutaj jest pewien sklep”. „Chyba pamiętam” to, przyznacie, niezbyt fortunne połączenie. To tak, jak gdyby napisać: przypuszczam, że pamiętam. Powinno być raczej „O ile pamiętam”, „O ile dobrze pamiętam”, „Jeśli mnie pamięć nie myli”. No i po co to „pewien”?

Angielskie But an old saying about a pitcher and a well kept on recurring to me oddano na s. 43 niezrozumiale jako „Ale sprawdziło się na mnie stare powiedzenie o dzbanie i studni”. W anglojęzycznym świecie istotnie mamy porzekadło The pitcher goes often to the well, but it is broken at last (występujące też w wersji The pitcher will go to the well once too often), któremu wszakże odpowiada polskie „Póty dzban wodę nosi, póki się ucho nie urwie”, tymczasem tłumaczenie zbija czytelnika z tropu, każąc mu głowić się nad tym enigmatycznym fragmentem.

Urodę zdań „To sprawia, że czuję się, jakbym była piratem” (s. 63) oraz „Jaki mógłby być plan, aby poradzić sobie z tym wszystkim?” (s. 44) pozostawiam bez komentarza. Albo nie, dam jednak przestrogę: wiedzcie, że takich paskud jest w książce niemało i już samo to skutecznie odstręcza od lektury. Tak wygląda dictum acerbum o przekładzie Dnia tryfidów.

Na koniec rzecz prozaiczna: „Choć kochanie” ze s. 76. Ba, powtórzona stronę dalej, co może sugerować, że nie jest to zwyczajna literówka, lecz świadectwo lekceważącego stosunku wydawnictwa do klienta. Ale co tam, skoro to tylko infantylna fantastyka, czytelnikowi można wcisnąć wszystko, kto by się przejmował różnicą między „chodź” i „choć”.

No cóż, kończmy tę wiwisekcję i choćmy spać. Och tak.

 

© Paweł Jarosław Kamiński 2021

piątek, 15 października 2021

ROBERT FROST ― Fire and Ice

Odnoszę wrażenie, że to chyba jeden z najczęściej tłumaczonych w Polsce, choć wcale nie najczęściej publikowanych, utworów poetyckich z kręgu anglojęzycznego. Być może za sprawą translatoriów, na których studenci mozolą się, by w pocie czoła wydać na świat pierwsze płody, które poddają ocenie wykładowców albo członków forów dla tłumaczy, chcąc zasięgnąć opinii na temat efektu swoich starań, talentu bądź jego braku, ewentualnie obszarów do poprawy. Pełno najróżniejszych wersji tego wiersza chociażby na forum mLingua.

Koster, Ogień, Iskry, Płomień, Węgle, Drewno Kominkowe 

Mimo że wiek studencki dawno już mam za sobą, zamieszczam poniżej własną hobbystyczną próbkę, w większości pochodzącą sprzed około ośmiu lat, schowaną na dnie szuflady, a wydobytą dzisiaj z zapomnienia na światło dzienne. Na ile udaną, oryginalną bądź interesującą ― nie wiem. Wprawdzie udało się zachować liczbę sylab (co akurat nie było konieczne) i układ rymów, lecz utwór stawia przed tłumaczem więcej wyzwań.

Rzecz odświeżyłem, to i owo poprawiłem, co nieco zmieniłem, efekt światu przedstawiłem.

Na koniec ciekawostka: czy zauważyliście, że tytuł wiersza niepokojąco koresponduje z nazwiskiem autora? Niepokój wzmaga rzecz jasna treść utworu. Aż ciarki biorą.


Fire and Ice / Ogień i lód

Some say the world will end in fire,
Some say in ice.
From what I've tasted of desire
I hold with those who favor fire.
But if it had to perish twice,
I think I know enough of hate
To say that for destruction ice
Is also great
And would suffice.


Świat, mówią jedni, połknie ogień,
Inni
że lód.
Na ile znam pragnienia płomień,
Trzymam z tymi, co twierdzą: ogień.
A gdyby raz i drugi mu
Paść przyszło, dość nienawiść znam,
By rzec, że do niszczenia lód
Też zda się nam
I jest go w bród.

 

 © Paweł Jarosław Kamiński 2021