Gdy będę mieć dostęp do papierowego oryginału, nie omieszkam się z nim zapoznać, boć to — ladies and gentlemen — klasyka SF, a fantastykę darzę do dziś sentymentem. (Pierwszy, pamiętny numer „Nowej Fantastyki” kupiłem, jeszcze za kieszonkowe, w kwietniu 1993 roku, niedługo potem, w lipcu, wyłowiłem w kiosku mojego pierwszego „Fenixa” — z najlepszego bodajże okresu, kiedy naczelnym był Rafał Ziemkiewicz, a w dziale publicystyki brylowali: Oramus, Kołodziejczak i Braiter — ze zgiętym wpół, rozpadającym się robotem na okładce: jakież się wtedy przede mną światy otworzyły!) Póki co jednak dysponuję tylko wersją elektroniczną dziełka, z której korzystam w celach użytkowych, nie rozrywkowych — wyłącznie gwoli zestawienia polskiego tekstu z oryginałem — a że w takiej postaci książki jakoś do mnie nie przemawiają, dlatego zaczekam na lepsze czasy, by móc się wtedy oddać lekturze wolnej od tłumackich zadziorów.
Najnowszą wersję polską książki Johna Wyndhama Dzień tryfidów, bo o niej mowa, ogłosiła drukiem oficyna Vis-à-vis Etiuda (Kraków 2018) i to z niej pochodzić będą cytowane fragmenty. Poniżej próbka ciekawostek językowych z tej produkcji.
Dżungla polszczyzny wykończy wszystkich i wszystko, nawet tryfidy |
„Ja... one... chyba się zaklinowały — powiedziałem” (s. 17). Tak oto
przekalkowane z angielszczyzny bąkanie usiłuje nieudolnie naśladować naturalną polską mowę.
Na tej samej stronie w pierwszej części zdania „Na następnym piętrze
wziąłem się w garść i zebrałem się na odwagę, żeby zajrzeć na inny
oddział” niepotrzebnie przy każdym czasowniku wisi zaimek zwrotny „się”:
owszem, feler mniejszego kalibru, wielu przeszłoby nad tym do porządku
dziennego bez zmrużenia powieki, ale zjawisko przyklejania rzeczonego
zaimka do każdego czasownika nasila się w literaturze, jakby nie
istniała w polszczyźnie dyżurna elipsa, przydająca tekstowi wdzięku i
uwalniająca go tym samym od toporności.
„Się” nieładnie
umieszczono na końcu zdania chociażby na stronach 62 („Wydawało się, że jeszcze coś
doda, ale zawahała się”) i 42 („Znajdujący się tuż pod kielichem
ciemnozielony strąk wielkości dużego jabłka lśnił i rozdymał się”), które to zjawisko coraz częściej się przytrafia książkom, mimo że jest (z
wyjątkiem króciuteńkich zdań i rozkazów) bezsprzecznym uchybieniem
stylistycznym. Erba mala presto cresce.
Na stronach 27 (2x) i 28 czytamy o firmie Arctic
& European Fish Oil Company, by oto na stronie 37 natknąć się na
Attic & European Fish Oil Company występujące w towarzystwie, i to w
kolejnym akapicie (sic)... dobrze już znanej nam Arctic & European
Fish Oil Company. Owszem, błąd ten figuruje w niektórych angielskich
wydaniach, ale to nie powód, żeby tłumacz dyskretnie nie zamaskował tej
ewidentnej usterki.
„Mój domysł nie będzie lepszy niż twój” (My
guess would be no better than yours) niewolniczo oddaje zdanie
nawiązujące znaczeniowo do idiomu your guess is as good as mine, czyli po polsku „dobre pytanie”, „też chciałbym wiedzieć”, „wiem tyle, co i ty” czy — jak mówi się w stronach mojej ślubnej — „Ty
mnie pytaj, a ja ciebie”.
Razi mnogość afektowanych ochów, rodem z XIX-wiecznej pensji:
• „Patrz! Och, patrz!” (s. 67),
• „Och! Och, to Annie!” (tamże),
• „Och, kobiety. Tego ci potrzeba? — spytał przywódca” (s. 51),
• „Och, myślę, że sobie poradzimy” (s. 75),
niekiedy występujących także w wersji „och tak” (s. 73, 74).
A skoro już jesteśmy przy pensjonarskiej manierze: aż nazbyt często natykamy się na „no cóż” (także na początku zdań), co wprowadza do wypowiedzi
postaci niepożądaną pretensjonalność:
• „No cóż, to po prostu kwestia wślizgnięcia się do sklepu (...)” (s. 74),
• „No cóż, każdy ma inny gust” (s. 75).
(...) if news were scarce and a touch of the mysterious East to według
tłumacza „wiadomości stanowiące dotyk tajemniczego Wschodu” (s. 30).
„Dotyk Wschodu” — argumentowaliby obrońcy — jest poetycznym sformułowaniem, dla mnie jednak to widomy znak niezamierzonej nieporadności. Nie lepiej byłoby napisać, że
„dają posmak tajemniczego Wschodu” albo coś w tym guście?
„Miałem także poczucie, że dopóki zachowam swoje normalne ja (as long
as I remained my normal self), sprawy mogą nawet teraz (...) wrócić do
normy” (s. 45). Polskie zdanie można by zinterpretować tak, jakby
protagonista walczył z przejmującym nad nim kontrolę dr. Hyde'em.
Tymczasem chodzi o zwykłą sytuację zachowywania się z godnością, praworządnie i etycznie w obliczu swoistego końca świata.
I wandered along past displays which made my mouth water while my
already obsolete conventions kept me hungry nie oznacza, jak by chciał
tłumacz, „przestarzałe konwenanse sprawiały, że byłem głodny” (tamże) —
bo to soki wywołują ssanie w żołądku, nie konwenanse — tylko że bohater
chodził głodny, ponieważ wpojone mu przed laty normy zachowania nie pozwalały zniżyć się do procederu szabrowania.
„Proszę stać nieruchomo” (s. 47) niezgrabnie oddaje angielskie Stand
still then, które w tym kontekście mogłoby przybrać formę zwyczajnego
„Proszę się nie ruszać”, „Niech pan się nie rusza”, a nawet bardziej bezpośredniego „Pan się nie rusza” lub jeszcze mniej certolącego się „Nie ruszaj się pan”.
'There's one thing,' he said. 'They'll be needing all their damned patronage for themselves now' można by oddać w tym kontekście (główny bohater opowiada ślepemu od urodzenia, że nagle wszyscy na ziemi stracili wzrok, na co ślepiec reaguje właśnie tą wypowiedzią) jako „Powiem tylko jedno”, „Powiem (tylko) tyle”, „Powiem tak” albo, jak w klasycznym tłumaczeniu Wacławy Komarnickiej, „Jedno tylko mogę powiedzieć” zamiast niecodziennie brzmiącym „To jest coś” (s. 48).
U Komarnickiej naturalniej brzmią też dialogi, dość porównać nacechowane zdziwieniem, spontaniczne „Pani dziecko widzi?” (a nawet jeszcze lepiej „To pani dziecko widzi?”, bo to raczej nie tyle pytanie, co stwierdzenie) z nieco formalnym, sztywnym i przez to nieprzekonującym „Czy pani dziecko widzi?” w najnowszym przekładzie (tamże).
Go on, Mary. Tell the gentleman to dla tłumacza „No dobrze, Mary. Powiedz panu” (jw.). Komarnicka zachętę oddaje poprawnym: „No, Mary, powiedz panu”.
Na tej samej stronie mamy prześliczne „zderzenia zdarzały się”.
Czy tylko mnie w zdaniu „Wydaje mi się, jest to silniejsze, kiedy jest
sucho” (s. 39) brakuje słówka „że”? Bezsprzecznie skopiowano tutaj
angielską składnię (I fancy they do it more when it's dry), co polskiemu
tekstowi na dobre nie wyszło.
Na s. 62 zostajemy uraczeni
nieładnym „Zaczynam czuć się pozostawiona własnemu losowi”, zamiast
przeczytać coś w rodzaju: „Zaczynam odnosić wrażenie, że rzucono
(pozostawiono, wydano) mnie na pastwę (łaskę) losu”.
Stronę
dalej czytamy: „Chyba pamiętam, że gdzieś tutaj jest pewien sklep”.
„Chyba pamiętam” to, przyznacie, niezbyt fortunne połączenie. To tak, jak gdyby
napisać: przypuszczam, że pamiętam. Powinno być raczej „O ile
pamiętam”, „O ile dobrze pamiętam”, „Jeśli mnie pamięć nie myli”. No i
po co to „pewien”?
Angielskie But
an old saying about a pitcher and a well kept on recurring to me oddano
na s. 43 niezrozumiale jako „Ale sprawdziło się na mnie stare powiedzenie o
dzbanie i studni”. W anglojęzycznym świecie istotnie mamy porzekadło The pitcher goes often to the well, but it is broken at last
(występujące też w wersji The pitcher will go to the well once too
often), któremu wszakże odpowiada polskie „Póty dzban wodę nosi, póki się
ucho nie urwie”, tymczasem tłumaczenie zbija czytelnika z tropu, każąc mu głowić się nad tym enigmatycznym fragmentem.
Urodę zdań „To sprawia, że czuję się, jakbym była piratem” (s. 63) oraz „Jaki mógłby być plan, aby poradzić sobie z tym wszystkim?” (s. 44) pozostawiam bez komentarza. Albo nie, dam jednak przestrogę: wiedzcie,
że takich paskud jest w książce niemało i już samo to skutecznie
odstręcza od lektury. Tak wygląda dictum acerbum o przekładzie Dnia tryfidów.
Na koniec rzecz prozaiczna: „Choć
kochanie” ze s. 76. Ba, powtórzona stronę dalej, co może sugerować,
że nie jest to zwyczajna literówka, lecz świadectwo lekceważącego stosunku
wydawnictwa do klienta. Ale co tam, skoro to tylko infantylna
fantastyka, czytelnikowi można wcisnąć wszystko, kto by się przejmował
różnicą między „chodź” i „choć”.
No cóż, kończmy tę wiwisekcję i choćmy spać. Och tak.
© Paweł Jarosław Kamiński 2021
Brak dobrej znajomości języka polskiego się kłania.
OdpowiedzUsuńNiestety wiele osób, które biegle władają językiem obcym, nie potrafią wysłowić się w języku ojczystym.
Aż się człowiek cieszy, że przeczytał w oryginale!
OdpowiedzUsuń