czwartek, 1 października 2020

Filip w diabelskich konopiach

Dziś parę słów o książce Klub Dumas (Muza SA, Warszawa 2002). O ile film Polańskiego Dziewiąte wrota, jak nader często bywa z ekranizacjami utworów literackich, słabiuteńki, o tyle powieść niczego sobie.

Rzecz przełożył Filip Łobodziński — w dzieciństwie aktor (Podróż za jeden uśmiech, Stawiam na Tolka Banana), potem dziennikarz, prezenter i również tłumacz literatury hispanojęzycznej. (Swoją drogą czy wiedzieliście, że inny dziennikarz, Jarosław Gugała, też jest po iberystyce? I że nagrali razem kilka płyt muzycznych w Zespole Reprezentacyjnym? Zdolne chłopaki, nie ma co).

Łobodziński przekłada zresztą nie tylko z hiszpańskiego, także z angielszczyzny. W jego dorobku jest m.in. proza Boba Dylana, ale też wiele piosenek do kreskówek (Król Lew, Toy Story, Aladyn, Chip i Dale: Brygada RR). Jeśli nie pamiętacie przygód szczurzych i wiewiórczych detektywów, spieszę przypomnieć przetłumaczony ładnie przez Łobodzińskiego tekst wpadającej w ucho piosenki w wykonaniu Mietka Szcześniaka, zapowiadającej każdą z odsłon wieczorynki:

Gdy cię skrycie
Z gagatkiem zetknie los
Brygada RR
Raz, dwa usadzi go
Gdy potrzebna ci pomocna dłoń
Słuchawkę chwyć i dzwoń

Chip Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
I w każdej chwili złej, gdy chwycą trop
To już im się nie wymknie z rąk

Chip Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
I w każdej chwili złej raz złapią ślad
I wiedzą wnet kto, gdzie i jak

Chip Chip Chip Chip i Dale
Dniem i nocą
Chip Chip Chip i Dale
Pomoc niosą
Chip Chip Chip Chip i Dale

Pomimo że Klub Dumas napisano wcale sprawnie i ciekawie, w pewnych miejscach coś brutalnie szarpnęło struny mojej językowej wrażliwości i translatorskiej intuicji. A że hiszpańskim się nieco interesuję, przeto sięgnąłem do oryginału, o który nietrudno w czeluściach internetu. I co się okazało? Ano na stronie 61 pojawia się „muzyka ambientalna”, co jest kalką música ambiental. Po polsku minimalistyczny ów gatunek nosi nazwę „muzyka ambient”. Lub po prostu „ambient”. Na upartego można było dać „muzyką ambientową”, ale nie „ambientalną”, do kroćset diabłów!

Nic to, idźmy dalej. Strona 79 zaskakuje z lekka sformułowaniem „wystarczy powiedzieć, że”. Wprawdzie poprawna konstrukcja, ale toporna w porównaniu z gładkim, naturalnym „dość (dosyć) powiedzieć, że”, co lepiej pasowałoby jako ekwiwalent oryginału.

Po drodze minęliśmy jeszcze stronę 35 z jej „sprzedano mu kota jako zająca”. Mamy tu dosłownie przełożony idiom dar gato por liebre: nie, nie chodzi tu o kupowanie kota (el gato) w worku, hiszpańskie wyrażenie oznacza bowiem „okpić”, „oszukać”. Tu można było przełożyć bardziej obrazowo jako delikatne „wystawić do wiatru”, zastosować nieco dosadne „zrobić w konia (balona, bambuko)”, czy też „nabić w butelkę”, „wpuścić w maliny” albo „wystrychnąć na dudka”. Brać, wybierać, u kata!

Na stronie 363 potykamy się o „przywołać do szeregu”. Tyle że Y en vez de aplicarle el tercer grado znaczy raczej w tym kontekście „przycisnąć”, „przyprzeć do muru”, ewentualnie „wziąć w obroty (za łeb, do galopu)”. Kontekst mówi o tym, że pewna pani nie chciała wyjawić, kim jest, jaki ma udział w całej śliskiej, mrocznej sprawie, więc trzeba ją było do tego zmusić, czyli właśnie... przycisnąć, do licha ciężkiego!

Strony 431 i 432 witają dwukrotnym użyciem drętwego, ni to potocznego, ni podniosłego „No więc mylisz się”. Cóż to za styl, do diaska!? Pues te equivocas można było oddać jako ciut podniosłe, lecz zarazem naturalne „Otóż mylisz się” albo po prostu jako „Mylisz się”, „Nie masz racji”. Zgodnie z prawidłami sztuki translatorskiej hiszpańskie pues można, a nawet trzeba w wielu przypadkach ominąć. (Swego czasu wpadł mi w ręce artykuł poświęcony nierzadkiemu błędowi tłumaczenia na polski trzech wieloznacznych kontekstowo, niby niepozornych słówek — przy tym bardzo często stosowanych w mowie, a zatem i w dialogach książkowych — pues, bueno i hombre).

Rasowy antykwarz i okultne księgi

Strona 415 raczy nas wyrażeniem „rusza pan z brzytwą na poziomki”, podczas gdy oryginalne, rozbudowane tu wyrażenie sacar de quicios (Creo que usted saca extraordinariamente las cosas de quicio...) nie oznacza wybierania się z brzytwą na poziomki, do kaduka! — które, jak rozumiem, ma być równoznaczne ze strzelaniem z armaty do muchy czy wróbla — lecz w odniesieniu do rzeczy (tu: cosas, czyli sprawy, rzeczy, kwestie) znaczyłoby „podchodzi pan do wszystkiego od złej strony” (by nie rzec: od d... strony); gdy dotyczy ludzi, oznacza „wytrącić (wyprowadzić) z równowagi” lub „doprowadzać do szału (pasji, furii, szewskiej pasji, białej gorączki)”, ale akurat tu z taką sytuacją do czynienia nie mamy.

Co na deser? „Zdumiony Corso pojął, że tamten przyzywa diabły. (...) ten facet przyzywał diabły ich imionami chrzestnymi (sic!), jak gdyby nigdy nic” (s. 454). Oj, cierpną zęby! Spójrzmy do oryginału: aquel individuo estaba invocando a los diablos por su nombre de pila. Otóż nombre de pila ma dwojakie znaczenie: 1) imię od chrztu, imię chrzestne, imię nadane przy chrzcie oraz 2) imię figurujące w rejestrach, dokumentach. Należało po prostu napisać „przyzywał diabły po imieniu”, do czorta! Ani tłumaczowi, ani redaktorowi nie zapaliła się w tym miejscu czerwona lampka? Piekło i szatani!

Podsumujmy:
  • Rzecz warta przeczytania.
  • Ładne, stylowe ryciny, choć niekoniecznie w wydaniach innych niż przywołane na początku.
  • Można się sporo dowiedzieć o introligatorstwie i druku książek w minionych wiekach; enigmatyczna dla mnie dziedzina, wierzę tłumaczowi na słowo, że sprawił się w tej materii świetnie, bo jako laik łykam ufnie te bądź co bądź specjalistyczne opisy.
  • Przekładowca znany, aczkolwiek aż tutaj nieprzyjemnie omylny; może odbębnił tłumaczenie na kolanie pomiędzy innymi, ambientalnymi... tfu! ambitniejszymi zleceniami? Skoro wymienione powyżej wpadki zazgrzytały mi w polskim tekście, to co by dopiero było, gdyby skolacjonować przekład zdanie po zdaniu z oryginałem? Zapewne koszmar translatorskich kwiatków znacznie przewyższałby grozę okultystycznych wątków pojawiających się na kartach powieści, bo, powiedzmy sobie szczerze, powieść to raczej z gatunku przygodowych: satanizm przewija się wprawdzie przez całą książkę, ale jako element mocno z grozy wykastrowany. Wywołującej gęsią skórkę niesamowitości jest tu jak na lekarstwo, czego — żeby nie było niejasności — za wadę bynajmniej nie uważam.

© Paweł Jarosław Kamiński 2020
 
 
_______________________________
Dopisek: 22.02.2021

Podstawowym znaczeniem la música ambiental jest „nastrojowa muzyka” i raczej właśnie na to wskazywałby kontekst Klubu Dumas. Dopiero w węższym znaczeniu (równoznacznym z la música ambient) termin ten oznacza „muzykę ambient”. Za spostrzeżenie dziękuję pani Patrycji Zarawskiej, tłumaczce publikującej swoje językowe i translatorskie przemyślenia na stronie terka.pl.