czwartek, 24 czerwca 2021

Hej, sokoły

AD 2017 przeglądając książkę Życie w średniowiecznym zamku, natknąłem się na takie oto przedstawienie ptaków łowczych, którymi posługiwano się w średniowiecznym sokolnictwie:

Ptaki używane przez średniowiecznych sokolników należały do dwóch kategorii. Pierwszą z nich tworzą tzw. sokoły prawdziwe, czyli jastrzębie długoskrzydłe. Wyróżnić można tu sokoła norweskiego, sokoła wędrownego, raroga stepowego oraz raroga górskiego, których używano do polowań na ptactwo wodne; a ponadto dodatkowo sokoła drzemlika, przydatnego w łowieniu mniejszego ptactwa. Drugą kategorię reprezentują jastrzębie krótkoskrzydłe. Tu warto wspomnieć jastrzębia gołębiarza oraz krogulca — oba mogły z powodzeniem polować na lesistych terenach, gdzie przedstawiciele długoskrzydłych mieliby problemy. Co ciekawe, tylko samica każdego z tych gatunków, większa i bardziej agresywna, może tak naprawdę zostać nazwana sokołem. Mniejszego samca zwano tiercel i choć czasem używano go do polowań, to jednak zdecydowanie uważano za słabszego*.
Tymczasem oryginał stwierdza, co następuje:

The birds used in medieval falconry belonged to two main categories. The true falcons, or long-winged hawks, included the gerfalcon, the peregrine, the saker, and the lanner, all used to hunt waterfowl, and the merlin, used for smaller birds. The short-winged hawks included the goshawk and the sparrow hawk, which could be flown in wooded country where long-winged hawks were at a disadvantage. Only the female, larger and more aggressive than the male, was properly called a falcon; the smaller male was called a tiercel, and although sometimes used in hunting was considered inferior.

Jako laik, nie mogłem pojąć, jakim to sposobem jedynie samica sokoła czy jastrzębia może być nazywana sokołem. Zwróciłem się przeto mailowo z zapytaniem do sokolnika, który zagadki wprawdzie nie rozwikłał, lecz dał mi jedną ważną wskazówkę (o czym za chwilę) i zaproponował kontakt telefoniczny w razie dalszych pytań. Bardzo miło z jego strony, mimo to więcej się nie kontaktowałem, jako że śledztwo w sprawie translatorskiego przekłamania wówczas zarzuciłem, zostawiając je na święty nigdy.

A jednak... nigdy nie mów nigdy. W tym roku powróciłem do lektury Życia... i postanowiłem rozwiązać translatorski rebus. Zacząłem tedy wertować sokolnicze artykuły i publikacje książkowe, aby nasiąknąć terminologią i zorientować się w temacie. Nabywszy co nieco wiedzy, okrzepnąwszy z lekka w podstawach myślistwa ptaszego, uzmysłowiłem sobie, że nie pamiętam, bym na przestrzeni jednego akapitu spotkał się kiedy w jakiej książce z tyloma przekładowymi błędami rzeczowymi (swoją drogą mamy też niezręczność językową „a ponadto dodatkowo”, ale skupimy się na tekście pod kątem jego poprawności merytorycznej, nie językowej). Krótko mówiąc, odkryłem w tekście piętrowe przekłamania.

Sokół, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Pustynia, Hunter
Hej, hej, hej, sokoły, omijajcie translatorskie doły

W czym rzecz. Otóż od wspomnianego sokolnika dowiedziałem się był, że angielskie słowo hawk to niekoniecznie „jastrząb”, lecz również „ptak myśliwski” (dawniej określało się tę grupę mianem „ptaków łowczych”). Ptaki łowieckie dzielą się wedle podziału anglosaskiego, bo z takim mamy tu do czynienia, na długoskrzydłe i krótkoskrzydłe. Do pierwszej kategorii należą właśnie m.in. białozory czy pustułki.

Przedstawiony przez autorów podział anglosaski różni się od tego u nas. W polskim piśmiennictwie ptaki łowcze tradycyjnie dzieli się na ptaki wysokiego lotu, czyli sokoły szlachetne (białozór i sokół wędrowny, niekiedy też raróg) i sokoliki (drzemlik, kobuz, czasem także pustułka), oraz ptaki niskiego lotu, tj. jastrząb i krogulec; co się tyczy podziału anglosaskiego, to wyróżniamy też kategorię szerokoskrzydłych (orły i myszołowy), którymi jednak polowano w Europie rzadko (nie wspominając o innych ptakach używanych nieczęsto w sokolnictwie, jak kanie, sowy, sępy czy błotniaki).

Następna kwestia: nie istnieją żadne sokoły prawdziwe ani jastrzębie długoskrzydłe, jak by tego chciał przekładowca, gdyż „krótkoskrzydłe” to właśnie synonim podrodziny jastrzębi (Accipitrinae). A zatem nie ma również sensu pleonastyczne wyrażenie „jastrzębie krótkoskrzydłe”.

Pisanie o jastrzębiu gołębiarzu (goshawk) też mija się z celem, ponieważ w zestawieniu ze sparrow hawk ptak ten określany jest przez sokolników i ornitologów po prostu jako jastrząb (ewentualnie jako gołębiarz): fachowcy mówią więc na co dzień i piszą w książkach o jastrzębiu i krogulcu w ramach Accipitrinae. Gdyby chcieć być ornitologicznie hiperprecyzyjnym, trzeba by napisać o jastrzębiu gołębiarzu (alias jastrzębiu zwyczajnym) i jastrzębiu wróblarzu, niemniej w tym kontekście naturalnymi odpowiednikami są właśnie jastrząb i krogulec.

Pośród wymienionych długoskrzydłych z kolei mamy dwa gatunki, których polskie nazwy to, jak słusznie zresztą napisano, raróg stepowy i raróg górski. Tyle że autorom nie chodzi tu o skrupulatne wymienianie gatunków, lecz jedynie podanie kilku przykładowych, oba rarogi śmiało można więc wrzucić tutaj do jednego worka, gdyż tak właśnie mówili na co dzień (i pisali) polscy sokolnicy.

Kolejnym nieporozumieniem jest pisanie o samicy „każdego z tych gatunków”. Gwoli wyjaśnienia: dymorfizm płciowy u szponiastych** polega na tym, że samice, jako większe od samców, są skuteczniejszymi, a przeto przydatniejszymi w łowach drapieżcami. W rzeczonym zdaniu nie chodzi bynajmniej o każdy z wyszczególnionych gatunków, lecz tylko o samice długoskrzydłych, czyli sokołów, gdyż jastrzębi żadną miarą nie sposób określić mianem sokołów. Ergo: użyty polski odpowiednik słowa falcon trzeba by tu rozwinąć o jaką rozsądną przydawkę, np. „w pełnym znaczeniu tego słowa” lub podobnie.

Wreszcie ostatnie zdanie tekstu, również zwichnięte. Nie chodzi tu o niektóre samce sokoła, lecz o wszystkie, gdyż, jak wspomniałem, siłą rzeczy czy też natury samce mają mniejsze rozmiary od samic. Tak to już u drapoli jest.

Ten niewielki fragment jest polem minowym nie do przejścia, jeżeli nie ma się elementarnej wiedzy na temat „łowów pod pierzem”, jak mawiali nasi przodkowie.

Aby przekład miał ręce i nogi, a czytelnik się nie pogubił, można by tekst przetłumaczyć mniej więcej tak:

Ptaki myśliwskie dzielono w średniowieczu zasadniczo na dwie kategorie: długoskrzydłe (in. sokoły), jak białozór, sokół wędrowny, raróg (wykorzystywane do polowań na ptactwo wodne) czy drzemlik (do łowów na drobne ptactwo), oraz krótkoskrzydłe, tj. jastrząb i krogulec, używane też do polowań na terenach leśnych, gdzie sokoły radzą sobie gorzej. Za pełnowartościowe sokoły łowcze uznawano tylko samice, większe i agresywniejsze od samców, które choć czasem używane były do polowań, to jednak, jako mniejsze, odgrywały poślednią rolę.
Przyznaję bez bicia, że sam nie miałbym śmiałości zabrać się do przekładu całej książki, gdyż dziedzin, na których trzeba się znać, jest całe multum (architektura, polowania z psami i funkcjonowanie stanu rycerskiego to tylko drobna cząstka), toteż tłumaczenie byłoby żmudnym uczeniem się każdej z nich, a marna zapłata z pewnością by poświęconego czasu nie wynagrodziła. Człek biedziłby się za psi grosz.

Tymczasem tłumacz uznał, że zna się na wszystkim i... wszystko zrobił sam. Myli więc włócznię z dzidą (s. 197), a traktat o łowach The Master of Game prezentuje pod tytułem Mistrz gry (s. 198). Angielskie terminy sokolnicze traktuje per nogam: o odławianych branchers, czyli gałęźnikach, pisze omownie „młode osobniki” (s. 201); pętca (leash), element myśliwskiego szpeju w postaci rzemiennej linewki, określa mianem smyczy (s. 202); dłużec, czyli creance, nazywa postronkiem (s. 203), a wabidło — wabikiem (tamże).

Nie najlepiej radzi też sobie ze ssakami: litanię „jelenie, daniele, sarny i dziki” (the red deer, the fallow deer, the roe and the wild boar) koniecznie musi niepotrzebnie uściślić oraz zastosować (po kiego grzyba?) inwersję, serwując czytelnikowi „jelenie szlachetne, daniele, dziki i sarny” (s. 208; ten dzik wpleciony pomiędzy jeleniowate...), a żbiki (wild cats) określa mianem „dzikich kotów” (s. 209).

O tym, z jakiego materiału był róg myśliwski olifant, nie dowiemy się, tłumacz bowiem zostawia nam jedynie okrojoną informację, że chodzi o kość (s. 197), tymczasem w oryginale stoi czarno na białym, że idzie o kość słoniową (ivory); biada czytelnikowi, który nie skojarzy olifanta z angielskim elephant czy ze słoniopodobnymi stworzeniami z Władcy Pierścieni.

Tyle niedociągnięć na przestrzeni zaledwie połowy rozdziału, a to i tak pewnie ułamek w całej publikacji. Popularyzatorski cel trafił szlag. Otrzymaliśmy półprodukt. Czy naprawdę w branży wydawniczej musi panować taki klimat dwie dekady po szalonych latach dziewięćdziesiątych?


© Paweł Jarosław Kamiński 2021


* F. Gies, J. Gies, Życie w średniowiecznym zamku, Wydawnictwo Znak Horyzont, Kraków 2017.
** Używam tu znaczenia tego słowa stosowanego jeszcze do niedawna, czyli obejmującego sokoły, w ostatnich latach bowiem rząd szponiastych podzielił się na rzędy: szponiaste i sokołowe; z kolei jeszcze w połowie XIX w. do szponiastych zaliczano także sowy.

 

6 komentarzy:

  1. Pytanie: czy tłumacz istotnie uznał, że zna się na wszystkim, czy też redakcji nie chciało się szukać konsultanta bądź wydawnictwo poskąpiło pieniędzy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I owszem, wydawnictwo nie zainwestowało w konsultantów, a tłumacz wziął się za bary z niemożliwym.

      Usuń
  2. Dziękuję za wartościowe informacje. Wpisałem sobie parę rzeczy do bazy. Zbadałem przy okazji także inne podstawowe terminy sokolnicze, których nie uświadczysz w słownikach i w ramach podziękowania je podrzucam: karnal -hood, siedzisko - perch, berło - block perch. Przy okazji pęta to jesses, a leash (thong or string attached to the jesses of a hawk, used for tying it to a perch or a creance) to pętca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieczysław Mazarki podaje "pętca" w definicji "dłużca" ("Z sokołami na łowy") jako synonim tegoż, czyli nawet w fachowych książkach bywają nieporozumienia. Tak czy inaczej definicja "leash" faktycznie wskazuje raczej na "pętca" (alias "przedłużacz" - Mazarki nazywa to "przedłużaczem pęt"), jak można wyczytać chociażby na stronie https://sokolnictwo.pl/slowniczek/
      Wszystko to tylko pokazuje, jak niezbędny przy przekładzie, jeśli mamy do czynienia ze specjalistyczną terminologią, jest konsultant z danej branży.

      Usuń
    2. Krotko mówiąc: skorygowane. Dziękuję.

      Usuń
    3. Jednocześnie warto zauważyć, że na stronach sokolniczych (nie tylko w ww. książce "Z sokołami na łowy") różnie z tymi terminami bywa. Na przykład na stronie:
      http://www.sokolnictwo.com/akcesoria.html
      czytamy: >>Dawni sokolnicy nie rozróżniali pętcy i dłużca, było to jedno i to samo tyle, że różnych długości. Cyt. " Zczasem zamiast trzymania na ręce, wiązano go za nogę na długim rzemieniu zwanym dłużec lub pęca, i sadzano na obręczy. " pisownia oryginalna B. Dyąkowski<<

      Na tejże stronie z jednej strony mamy definicję terminu "dłużec": "sznurek długości 10-30m, służy do pierwszych ćwiczeń w uwabianiu", a z drugiej pod hasłem "przedłużacz pęt" znajdujemy tenże "dłużec", czytamy bowiem: "przedłużacz pęt /DŁUŻEC, pętca/".

      Jak widać, "dawna" terminologia nie odeszła wcale do lamusa, podobnie jest zresztą w przypadku "ptaków łowczych" (niby to termin dawny, a wielu do dziś go stosuje obok "ptaków myśliwskich") czy terminu "szponiaste" (zob. Konrad Malec, "Myśliwce", Wyd. Czarne, Wołowiec 2020).

      Nowsze nazewnictwo w tej branży niekoniecznie wypiera dawne, raczej funkcjonuje obok niego, równolegle.

      Usuń