Oto i mamy drugi tom pomnikowego dzieła Jana Kalwina Podstawy religii chrześcijańskiej, z reguły znanego jak protestancki świat długi i szeroki pod łacińskim tytułem Institutio christianae religionis. Wydawca dotrzymał słowa: w połowie marca na stronie krakowskiej oficyny MW ukazała się zapowiedź, a w początkach kolejnego miesiąca (konkretnie 10 kwietnia) można już było składać zamówienia na internetowej stronie wydawnictwa.
Tak samo jak w tomie pierwszym dodano wszytą tasiemkę-zakładkę i z równie pyszną szatą graficzną na zewnątrz i od środka obcujemy. Tom drugi na szczęście przełożony na polski ze swadą przez tego samego tłumacza (Michał Mroziński). Oprawa twarda, ze złoceniami, format poręczny, elegancki krój czcionki, okładka dla odróżnienia w nieco innym kolorze aniżeli tom poprzedni.Wcześniej można było przeczytać po polsku tylko porozrzucane tu i ówdzie fragmenty tego dzieła. Co znajdziemy tym razem u Kalwina zebrane w spójną językowo całość? Między innymi bardzo ważne ustępy o wierze (rozdz. 2), o odrodzeniu przez wiarę (rozdz. 3), a także, crème de la crème, o usprawiedliwieniu przez wiarę (rozdz. 11). Rozdział 11 ma dodatkowo ten smaczek, że w dużej mierze stanowi kontrreakcję autora na poglądy protestanckiego teologa Andreasa Osiandera. (Osiander był notabene autorem przedmowy do dzieła Kopernika O obrotach sfer niebieskich, którą na rympał i anonimowo opublikował w tymże dziele w miejsce wstępu przygotowanego przez toruńskiego kanonika). Nader ciekawa to replika.
Jak wskazuje Włodzimierz Tasak w książce Reformacja: sukces czy porażka? (Vocatio, Warszawa 2017, s. 191), jeszcze w drugiej dekadzie XVI w. francuszczyzna nie miała, w porównaniu z łaciną, wykształconego języka – słownictwa ani należytego stylu argumentacji – do odpowiednio precyzyjnego przekazywania treści abstrakcyjnych ze sfery teologii. Tymczasem wydane w 1541 r. francuskojęzyczne wydanie opublikowanego pierwotnie po łacinie dzieła Institutio christianae religionis wdarło się przebojem do debaty protestancko-katolickiej, stanowiąc „pierwszy pomnik francuskiej elokwencji” (wydanie polskie oparte jest właśnie na francuskiej wersji). Co ważne, nie było to tłumaczenie z edycji łacińskiej, lecz „całkowita przeróbka oryginału, napisana przez autora niejako od nowa w jego rodzimym języku” (tamże, s. 192). Jak podaje w książce Jan Kalwin. Studium kształtowania kultury Zachodu (przeł. J. Wolak, Semper, Warszawa 2009, s. 199) Alister E. McGrath:
Praca w całej swej rozciągłości stanowi wzór klarowności i zwięzłości, dobitnie ukazując ogromny potencjał języka francuskiego jako narzędzia sporu w dziedzinie abstrakcji.To tylko aspekt lingwistyczny, pominę dość oczywisty ogromny wpływ po dziś dzień rzeczonego dzieła Kalwina na sferę stricte religijną wielu wyznań na terenie całego świata.
A kto ma ochotę poznać Conrada w odświeżonym (nowym) tłumaczeniu, lecz przy tym niekoniecznie przepada za klimatami marynistycznymi, temu polecam Tajnego agenta w liczącym już sobie parę lat przekładzie Macieja Świerkockiego (Officyna, Łódź 2018), wydanym niejako w ramach Roku Conradowskiego (2017).
Rzecz traktuje o niedoszłym zamachu bombowym, który miał wysadzić w powietrze królewskie obserwatorium astronomiczne w Greenwich. Do eksplozji wprawdzie dochodzi, ale niedoszły zamachowiec swojego zamiaru nie uskutecznia. Zalicza wpadkę. Symbol nauki pozostaje nietknięty, lecz i tak ludzie tracą (pośrednio) życie. Tymczasem miało być odwrotnie: zamach w zamyśle miał zniszczyć obserwatorium, ofiar w ludziach być nie miało.
Na dzisiaj tyle.
© Paweł Jarosław Kamiński 2024