W licznych artykułach i na wielu forach internetowych do dziś nie gasną echa kłótni i sporów, dyskusji i szarpanin o nazwy własne w przekładach. Na przykład o te zastosowane przez Jerzego Łozińskiego we Władcy Pierścieni czy Monikę Adamczyk-Garbowską we Fredzi Phi-Phi. Ostatnio oryginalne nazwy własne w Anne of Green Gables przywróciła Anna Bańkowska i wśród czytelników znów zawrzało, gdy zobaczyli w księgarniach Anne z Zielonych Szczytów.
Jako czytelnicy niejednokrotnie fanatycznie przywiązujemy się do nazw zasłyszanych w pierwszym przekładzie i nie chcemy słyszeć o innych (casus Anne…); innym z kolei razem tłumacz nie dociera do zaleceń autora dla przekładaczy ani motywacji kierującymi jego wyborami nazewniczymi (vide Władca...) albo rozmyślnie na intencje autora nie zważa. A jak to jest z klasyką nad klasyki?
W dzisiejszym artykule rzecz rozbijać się będzie o nazewnictwo biblijnej księgi, której autorstwo przypisuje się tradycyjnie Mojżeszowi, traktującej o losach patriarchy imieniem... no właśnie, jakim?Zyg-zyg marchewka! |
• Mojżesz ― hebr. Mosze,
• Izaak ― Jicchak,
• Eliasz ― Elija(hu),
• Jakub ― Jaakow,
• Salomon ― Sz(e)lomo,
• Ruben ― Reuwen,
• Elizeusz ― Elisza,
• Sychem ― Szechem,
• Jerozolima ― Jeruszalaim.
Ba, pewne postaci mogą się poszczycić dwiema omal równorzędnymi, by nie rzec: konkurencyjnymi, formami w tradycji polskich nieżydowskich przekładów: mamy więc Nabuchodonozora i (trochę mniej popularnego) Nebukadnesara, Ezechiasza i (rzadszego, ale też wcale zadomowionego) Hiskiasza. Dodatkowo w życiu codziennym wyznanie mojżeszowe wypracowało własne wersje ― w tym zdrobnienia ― biblijnych imion własnych, które można było często usłyszeć na ulicach miast, miasteczek i wsi II Rzeczypospolitej oraz tej pod zaborami:
• Jankiew, Jankiel ― Jakub,
• Szmul ― Samuel,
• Ryfka ― Rebeka,
• Mosiek ― Mojżesz,
• Icek ― Izaak,
• Srul ― Izrael.
Tytułowa postać niniejszego wpisu ma dwie utarte w polskich Bibliach wersje imienia: Job i Hiob. Polszczyzna literacka jednak upodobała sobie formę z inicjalnym „h”, stąd chociażby „hiobowa wieść”. Wersja z „j” powinna odejść do lamusa, tego jej z całego serca życzę, tym bardziej że brzydko się kojarzy. Pisał już o tym i apelował o wyrugowanie z kulturalnej polszczyzny formy „Job”, mocno przywodzącej na myśl całą rodzinę wulgaryzmów o rodowodzie rosyjskim, ksiądz Janusz Frankowski, i to kilkukrotnie:
Forma „Job” ze względów oczywistych brzmi wyjątkowo źle. To prawda, że w katolickich przekładach Biblii używano niestety właśnie tej formy. BT miała okazję przełamać tę złą tradycję i wprowadzić dużo szczęśliwszą formę „Hiob”, niestety okazji tej nie wykorzystała. (J. Frankowski, Biblia Tysiąclecia i problematyka dzisiejszych przekładów Pisma Świętego, „Znak”, 1975, t. 27, s. 722)We wcześniejszym o kilka lat tekście wypowiada się jeszcze klarowniej:
Chodzi mi tu (...) o imię „Job”. Imię to mam pięknie spolszczone w postaci „Hiob” wraz z uświęconym już wyrażeniem „hiobowe wieści”. Jakże więc można było zgodzić się [chodzi o wydanie pierwsze BT ― przyp. PJK] na formę „Job”, która ― powiedzmy to wprost, aby ją ostatecznie skompromitować, by nie wróciła, broń Boże, w nowym wydaniu BT ― nie ma w sobie nic z dostojności i tragizmu Hioba, a musi budzić tylko skojarzenia z językiem brukowym. Ile razy w grupach młodzieżowych otwieraliśmy BT na tej księdze i młodzież zobaczyła to imię, można było dostrzec w oczach błysk niedowierzania i zakłopotania, jak odczytać na głos takie słowo. (J. Frankowski, Biblia Tysiąclecia ― jej wartość i znaczenie, „Ruch Biblijny i Liturgiczny”, 1970, nr 2–3, s. 80)W końcu redaktorzy Biblii Tysiąclecia poszli po rozum do głowy i z rady skorzystali, czego dowodem wydanie piąte. Aczkolwiek nie wszyscy bibliści podzielali zmysł językowy Frankowskiego: za przykład braku wyczucia w tej materii posłuży nam wypowiedź ks. Chmiela o chybionej, w jego mniemaniu, zmianie w trzecim wydaniu „Tysiąclatki” (J. Chmiel, Textus Receptus współczesnej Biblii polskiej. O trzecim wydaniu Biblii Tysiąclecia, „Ruch Biblijny i Liturgiczny”, 1981, t. 34, s. 276):
Wydaje się, że jakkolwiek forma „Hiob” ma więcej precedensów w literaturze polskiej (por. np. „jak Hiob na swym barłogu” T. Żeleńskiego, „Hiobowe łzy” M. Romanowskiego czy też powiedzenie „Hiobowa wieść”), to jednak forma „Job” jest starsza w słownictwie polskim (por. M. Sępa Szarzyńskiego „Na one słowo Jopowe: Homo natus de muliere, brevi vivens tempore” czy też nazwy własne: Jop, Jopek itd. Ale Redactio locuta est, causa finita; mnie jednak żal „Joba” (gdyż nie mam skojarzeń werbalnych z b. Kongresówki).Słuszną decyzję podjęli również wydawcy Uwspółcześnionej Biblii gdańskiej (Fundacja Wrota Nadziei, Toruń 2017), którzy odświeżając kilkusetletnie tłumaczenie, postanowili zastosować literacką wersję imienia, nie wywołującą paskudnych skojarzeń.
„Job” pokutuje nadal w nie najmłodszej już Biblii warszawskiej, tak powszechnej wśród protestantów. Szczęściem postanowiono od tej postaci (zapisu, nie patriarchy) odejść na kartach Biblii ekumenicznej. Niestety, nie ma pewności, że ten potworek nie będzie jak zły szeląg powracać w kolejnych przekładach, skoro wypłynął na powierzchnię w jednej z nowszych translacji, autorstwa Piotra Zaremby (EIB). A fe, panie tłumacz!
© Paweł Jarosław Kamiński 2019, 2022
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz