wtorek, 13 sierpnia 2019

Cthulhu i inne płazy

W sierpniu ubiegłego roku pisałem o translatorskich wpadkach przy tłumaczeniu niepozornego słóweczka w Zewie Cthulhu Howarda Philipsa Lovecrafta. Dziś powrócimy do tego opowiadania-wizytówki Cienia z Providence.

Zadaniem ostatnich słów utworu literackiego jest umiejętne rozwiązanie fabuły, płynne domknięcie lub spuentowanie treści. Pisze Marek Bieńczyk (Najlepszy, jaki nam dano, Literatura na Świecie, 9-10/2017, s. 358-359):
(...) chodzi przecież o zakończenie, czyli zdanie, nad którym siedzi się miesiącami. Nosi się je w głowie. Od samego początku pisana powieści zapewne. Z własnej powieści nie wychodzi się byle jakimi drzwiami (...). Nawet powieściopisarz kichający na styl, zainteresowany wyłącznie opowieścią, zakończenie dopnie na ostatni guzik.
Podobnie jest w przypadku otwarcia utworu: pierwsze zdanie i akapit ważą wiele, są przez pisarzy z reguły dopieszczane, tak aby już na samym wstępie zaciekawić czytelnika, zwabić go rzuconą przynętą, inaczej gotów odłożyć książkę, rezygnując z lektury. Co więcej, początkowe zdania wprowadzają w świat przedstawiony utworu, stanowiąc nierzadko klucz do odczytania takowego w zamierzony przez autora sposób. Z miejsca zanurzają w utworze i zawierają podpowiedź co do interpretacji. Niby drogowskaz ukierunkowują czytelnika, zwracając jego radary i czułki w stronę wykładni zgodnej z zamysłem pisarza. Słowem ― do własnej powieści (to samo dotyczy nowel czy opowiadań) nie wchodzi się pierwszymi lepszymi drzwiami.

Sam Lovecraft wypowiadał się na ten temat w eseju Sztuka pisarska (Literary Composition) następująco:
Emfaza jest to zasada mówiąca, że najistotniejsze części dzieła winny zajmować odpowiednio ważne miejsce w całym utworze, akapicie i zdaniu. To prawo smaku, które wymaga, by nacisk kłaść we właściwym miejscu, najbardziej widoczne we wspomnianej konieczności dobitnego zakończenia. Zgodnie z tym prawem koniec utworu jest częścią najistotniejszą, a kolejny w hierarchii ważności — początek.

Takie przesyłki aż strach odbierać
(pudło na książki ― ani Lovecrafta, ani w stylu Lovecrafta ―
jednej z internetowych księgarń)


Przyjrzyjmy się wobec tego, jak sobie poradzili polscy tłumacze z pierwszymi dwoma, ściśle powiązanymi zdaniami otwierającymi sławne opowiadanie, w którym po raz pierwszy w uniwersum stworzonym przez mistrza kosmicznej grozy pojawia się tytułowa istota. Zdaniami węzłowymi, bo ukazującymi autorską wizję świadomości rodzaju ludzkiego, nikłą wobec ogromu wiedzy o kulisach straszliwej rzeczywistości, której strzępy z rzadka się tylko przed pewnymi jednostkami odsłaniają.

Dla uchwycenia kontekstu przytoczmy w całości pierwszy akapit. Najpierw wersja przekładowa starsza, Grzybowskiej (H.P. Lovecraft, Opowieści o makabrze i koszmarze, Zysk i S-ka, Poznań 2007, s. 120):
Wydaje mi się, że największym dobrodziejstwem na tym świecie jest fakt, że umysł ludzki nie jest w stanie skorelować całej swej istoty. Żyjemy na spokojnej wyspie ignorancji pośród czarnych mórz nieskończoności i wcale nie jest powiedziane, że w swej podróży zawędrujemy daleko. Nauki ― a każda z nich dąży we własnym kierunku ― nie wyrządziły nam jak dotąd większej szkody; jednakże pewnego dnia, gdy połączymy rozproszoną wiedzę, otworzą się przed nami tak przerażające perspektywy rzeczywistości, a równocześnie naszej strasznej sytuacji, że albo oszalejemy z powodu tego odkrycia, albo uciekniemy od tego śmiercionośnego światła, przenosząc się w spokój i bezpieczeństwo nowego mrocznego wieku.
Tłumaczka nie zrozumiała nic a nic z tego filozofującego fragmentu. W pierwszym zdaniu mamy bełkotliwe skorelowanie całej istoty umysłu (cóż to właściwie miałoby po polsku znaczyć?), w drugim tłumaczka wkłada w usta narratora słowa tyczące przyszłości. Dodatkowo w trzecim zdaniu nowy mroczny wiek to zbyt dosłowne oddanie a new dark age, które oznacza w tym kontekście średniowiecze (u Płazy mamy właśnie mroki nowego średniowiecza; por. średniowiecze jako symbol zacofania i niewiedzy), a konkretnie jego pierwszy okres, zwany niekiedy ciemnowieczem. Z kolei zwichnięcie sensu vistas of reality w tymże zdaniu skutkuje zagubieniem prostego znaczenia i wdepnięciem w grzęzawisko niedorzeczności. No bo czymże by miały być perspektywy rzeczywistości i perspektywy naszej sytuacji?

Polskie perspektywa to m.in. widok z jakiegoś miejsca, zwłaszcza rozległy, lecz w tym znaczeniu łączy się ono tylko z rzeczownikami konkretnymi, nie abstraktami, chyba że zrobimy to tak jak Płaza (patrz niżej), choć i u niego zastosowanie tego słowa można by uznać za dyskusyjne. Otóż gdy dopełnieniem perspektywy jest rzeczownik abstrakcyjny, wchodzimy w zakresy znaczeniowe inne (szansa, że coś nastąpi, np. perspektywa wyjazdu; odległość w czasie, np. z perspektywy czasu; punkt widzenia, stanowisko, zapatrywanie, np. z perspektywy dużego miasta, perspektywa nauczyciela), które jednak mają się nijak do treści Lovecraftowskiego zdania. A oryginał mianowicie stwierdza, że efektem zebrania wiedzy porozrzucanej tu i ówdzie lub prześwitującej przez tkankę naszej iluzorycznie spokojnej codzienności będzie ujrzenie przez takiego nieszczęsnego odkrywcę (wiedza tego rodzaju to bowiem przekleństwo) mrożącej krew w żyłach i jeżącej włos na głowie rzeczywistości i takiegoż naszego w niej miejsca:
(...) some day the piecing together of dissociated knowledge will open up such terrifying vistas of reality, and of our frightful position therein, that we shall either go mad from the revelation or flee from the deadly light into the peace and safety of a new dark age.
Niespecjalnie lepiej wygląda wersja Płazy (H.P. Lovecraft, Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści, Vesper, Poznań 2012, s. 90), który wyłożył się na pierwszych dwóch zdaniach, broniąc się co najwyżej w trzecim:
Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to, że człowiek nie potrafi objąć go rozumem. Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko. Nauki ciągną w rozbieżne strony i na razie nie wyrządziły nam wielkiej krzywdy; wszelako przyjdzie dzień, gdy scalimy naszą rozproszoną wiedzę, a wtedy zarówno rzeczywistość, jak i nasze w niej miejsce ukażą się z tak zatrważającej perspektywy, że przyjdzie nam albo oszaleć, albo uciec przed śmiercionośnym światłem tego objawienia w kojące i bezpieczne mroki nowego średniowiecza.
Tłumacz pierwsze zdanie upraszcza i tym samym przekłamuje, pisząc o niemożności ogarnięcia świata rozumem: nie o tym traktuje oryginał. W drugim zaś czytamy o naszej powinności trzymania się z daleka od wiedzy ― napotykamy więc u Płazy zakaz pogłębiania tejże: znowu pudło, nie o powinność ani dobrą radę chodzi. Bo niby wobec czego lub kogo miałaby to być powinność? Spójrzmy, co mówi oryginał:
The most merciful thing in the world, I think, is the inability of the human mind to correlate all its contents. We live on a placid island of ignorance in the midst of black seas of infinity, and it was not meant that we should voyage far.
W pierwszym zdaniu pisze więc Lovecraft o wiedzy, której okruchy są wprawdzie obecne w naszym umyśle, lecz których połączyć nie potrafimy. Okruchy, których powiązania między sobą nie dostrzegamy i właśnie owa ignorancja jest naszym błogosławieństwem. W drugim zdaniu czytamy o ograniczeniu zbytniego poszerzania wiedzy narzuconym nam zapewne nie przez wyższe siły, lecz przez pozbawione celowości mechanizmy kosmosu, ewentualnie przez strach czy instynkt; o barierze, którą wszakże z rzadka sforsować się da, co na ogół dla takiej jednostki dobrze się nie kończy. Że ograniczenia są możliwe do obejścia, świadczy ten sam akapit, gdzie, jak zapowiada autor, rzeczone strzępy oglądu faktycznego stanu rzeczy zostaną kiedyś poskładane do kupy (podkr. ode mnie):
(...) some day the piecing together of dissociated knowledge will open up such terrifying vistas of reality, and of our frightful position therein, that we shall either go mad from the revelation or flee from the deadly light into the peace and safety of a new dark age.
Taką wizję i zarazem wykładnię dwóch zdań otwierających opowiadanie wspiera również paragraf następny (podkr. ode mnie):
That glimpse, like all dread glimpses of truth, flashed out from an accidental piecing together of separated things―in this case an old newspaper item and the notes of a dead professor. I hope that no one else will accomplish this piecing out; certainly, if I live, I shall never knowingly supply a link in so hideous a chain. I think that the profesor, too, intended to keep silent regarding the part he knew, and  that he would have destroyed his notes had not sudden death seized him.
Krótko mówiąc, tłumacze nie zrozumieli oryginału i wyszło im coś kompletnie odeń różnego. Fi donc! A można rzecz było oddać chociażby w ten deseń:
Bodaj największym dobrodziejstwem ludzkości jest niemożność powiązania wszystkich obecnych w umyśle treści. Zamieszkujemy spokojną wysepkę niewiedzy wpośród czarnych oceanów nieskończoności, na wody których nie mieliśmy daleko się wypuszczać. Nauki, ciągnące każda w inną stronę, nie wyrządziły nam dotąd większej szkody, lecz zebranie rozproszonej wiedzy odsłoni pewnego dnia przed nami tak upiorną rzeczywistość i straszliwe miejsce, jakie w niej zajmujemy, że wskutek tego odkrycia już to postradamy zmysły, już to przed jego życiogubnym światłem skryjemy się za parawanem pokoju i bezpieczeństwa nowych wieków ciemnych.
It was not meant that we should voyage far (nie mieliśmy, nie było zamierzone, nie było nam pisane, nie było nam sądzone) to najwyraźniej w Lovecraftowskim imaginarium metafora ślepych materii, ruchu i siły, acz opisywanie w ten sposób mechanistycznych procesów wydaje się pomysłem ryzykownym. Ewentualnie... trafiliśmy na wypadek pisarza przy pracy.

Sporo dobrego czytałem o przekładach Płazy (dostał nawet za Lovecrafta nagrodę LnŚ), a tu proszę ― fiasko translatorskie przy pierwszym z brzegu tekście, który zwrócił moją uwagę, bo akuratnie znam nie najgorzej jego treść. Lovecraft nie miał do tej pory szczęścia nad Wisłą i nie jestem wcale pewien, czy aby Płaza oddał mu sprawiedliwość, czy też jedynie ubrał jego teksty w adekwatny po polsku styl, ale już treściowo poszedł na manowce, nie wgryzając się należycie w poszczególne sensy, co zaowocowało błędnymi odczytaniami poniektórych ustępów. Choć po cichu mam nadzieję, że dużo w jego przekładach takich mylnych tropów interpretacyjnych człowiek nie uświadczy.

Lublin ostrzega przed cthulhuidami

Które z dwójki tłumaczy bardziej położyło pierwszy akapit sztandarowego utworu Lovecrafta? Obojgu umknął zawarty w oryginale sens. Oboje zaproponowali chybione interpretacje. Grzybowska na dobitkę zaplątała się we własne słowa, racząc czytelnika niezbornymi zbitkami słów, których znaczenia w takich konstelacjach niepodobna dociec bez posiłkowania się tekstem angielskim. Przy czym fanatykom Lovecrafta to nie przeszkadza. Że przeżywamy renesans jego niedocenianej przez lata twórczości ― to jedno, ale bezkrytyczne uwielbienie ― tego nie pojmuję.

Twórczość Lovecrafta bowiem i on sam rodzą, jak na ironię, licznych nie tyle miłośników czy wielbicieli, nie fascynatów, entuzjastów, co raczej właśnie fanatyków. Chyba że... nie, to niemożliwe... czyżby tak naprawdę czcicieli Wielkich Przedwiecznych, bezgranicznie oddanych im wiernych, co rękami i nogami zawsze i wszędzie bronią swego ― czy też ich ― natchnionego kryptoproroka z Providence i jego nietykalnych przekładaczy? Może o to chodzi!

Tak czy owak, jeśli znacie inne wpadki tłumaczy Lovecrafta, opiszcie je w komentarzach. Pokopcie, poszperajcie, pobobrujcie, a z pewnością coś się znajdzie. Jeżeli inaczej niż ja interpretujecie oryginał, zapraszam do przedstawienia trafniejszej bądź jedynie słusznej wykładni ― odmienne opinie mile widziane gwoli pogłębieniu wiedzy na temat sensów zamierzonych przez autora i rzuceniu większego świata na obecne w jego utworach idee. Boć o to przecie w czytaniu i tłumaczeniu idzie, nest-ce pas?

© by Paweł Jarosław Kamiński 2019 (aktualizacja: sierpień 2024)

5 komentarzy:

  1. Zacznijmy od tego, że deadly to nie "życiogubny", takiego słowa nie ma w języku polskim, a zastosowanie słowotwórstwa nie znajduje uzasadnienia w oryginale, w którym "deadly" to słowo powszednie. Nie ma też w oryginale słowa, które spełniałoby taką funkcję jak "parawan" w kontrprzekładzie (np. "curtain", "veil", "screen", "wall" itp.), w dodatku nikt się tam nie skrywa, tylko ucieka. Pod tym względem przekład Płazy jest dużo wierniejszy i mniej grafomański.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawy komentarz, aczkolwiek świadczący o brakach w znajomości:

      1) języka polskiego - naprawdę nie istnieje słowo "życiogubny"? książek poza słownikami się nie czyta? Lema się nie zna?

      2) fachu translatorskiego - (a) "życiogubny" - waży tekst i stylistyka całego utworu, istnieje coś takiego w traduktologii jak kompensacja, do której to strategii odsyłam; gdyby analizować styl akapitu jako odrębnej całostki, w oderwaniu od całości (której nie przedstawiłem), to faktycznie można by się poważnie zastanawiać, czy nie przeholowałem pod kątem stylistycznym; (b) "parawan" - można to bez trudu obronić jako przekład wierny, gdyż trzymanie się zawsze litery nie jest w tej profesji wskazane; obrazowanie zmieniłem wszak minimalnie: żeby się gdzieś skryć, trzeba skądś tam uciec, przemieścić się; no i słowa "parawan" używa się w polszczyźnie metaforycznie jako synonimu swoistej kryjówki, to nie mój wymysł;

      3) stylistyki tego i innych utworów Lovecrafta - alboż to mało rzadkich, ekstraordynaryjnych słów używa?

      Ale i komentarze laików są tu mile widziane :)

      Mogę się zgodzić z jednym: każdy ma prawo różnie oceniać moją propozycję - dla jednego będzie to grafomania, dla drugiego tekst wcale niezły, a znajdą się może i tacy, dla których będzie to rzecz znakomita.
      (Przy czym warto pamiętać, że pod tym kątem najtrudniej tekst rzeczowo obronić, a najłatwiej zjechać: nic prostszego niż skrytykować tłumacza, odwołując się li tylko do własnego poczucia smaku).

      No i szkoda, że broniąc wersji Płazy, nie ustosunkowano się do podniesionych przeze mnie (koronnych) zarzutów dotyczących tłumaczenia dwóch pierwszych zdań, tylko sprawę pominięto, jakby jej nie było...

      Usuń
  2. Przecież kompensację stosuje się ze względu na brak możliwości wiernego przekładu w innym miejscu - co dokładnie kompensuje Pan w tym fragmencie? Oczywiście zawsze można napisać, że "w kontekście całości" wybór się broni, a jednak przekład Płazy również ocenia Pan na oderwanym od reszty fragmencie (w dodatku niewybrednie żartując z jego nazwiska). "Życiogubny", nawet jeśli istnieje u Lema, nadal jest neologizmem i wyborem kiepskim. Lepiej by Pan postąpił, nie podając w ogóle swojej propozycji. Oczywiście ma Pan rację w ocenie dwóch pierwszych zdań u Płazy, ale mówienie o położeniu przekładu jedynie na tej podstawie to przejaw wyjątkowej bezczelności, tym bardziej, że sam wydaje się Pan laikiem, a nie profesjonalistą. Bo jakie ma Pan kompetencje do tak kategorycznego oceniania przekładu? Pytam o to nie dlatego, że chcę odebrać Panu prawo do komentowania cudzej twórczości, a jedynie przez protekcjonalny styl, w jaki Pan to robi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1) Wykładać wszystkich kart na stół nie będę.

      2) Rzeczywiście, troszkę złośliwy niekiedy bywam.

      Usuń
    2. PS Pisałem o położeniu przez Płazę pierwszego akapitu, nie całego opowiadania.

      Usuń