piątek, 5 lutego 2021

Chleb powszedni tłumacza

Otrzymuję tekst do przełożenia. Felieton. Właściwie felietonik. Łatwo będzie? To się okaże, nieraz w praniu wyskakują jak diabeł z pudełka najróżniejsze niespodzianki.

Prawie na samym początku pojawia się cytat. Normalka. Z utworu poetyckiego. Też nihil novi. Idzie o wyimek z wiersza Jamesa Russella Lowella:

Life is a sheet of paper white
Whereon each one of us may write
His line or two, and then comes night.

Co robię? Proste: przegrzebuję internet w poszukiwaniu uznanego polskiego przekładu. Nigdzie nic. Null. Ani uznanego, ani jakiego bądź. No, wprawdzie jakiś fragment znajduję, ale akurat nie tych linijek.

Latać po bibliotekach, nie wiedząc na pewno, czy jego teksty były tłumaczone na polski, a jeśli tak, to które? A jeśli nawet przełożono tenże utwór, to jaka gwarancja, że znaleziony przekład będzie pasować do kontekstu felietoniku? Żadna. W dodatku czas nagli. Pytam na forum tłumaczy. Zero odzewu. Pytam na drugim. Nikt nic nie widział, ktoś coś słyszał jednym uchem.

Mogiła? Nic z tych rzeczy. Mysz przyparta do muru walczy dzielnie jak lew. Biorę tekst na warsztat i zdaję się na jakie takie zdolności w tym kierunku, którymi obdarzyła mnie Opatrzność. Jak wyjdzie, tak wyjdzie. Mus to mus. Daję z siebie, ile mogę, i lecę dalej.

Gdzieś w dwóch trzecich felietoniku powtórka z rozrywki. Też wiersz, ale tym razem nie z XIX wieku, tylko bodaj z początku XVII, pióra Waltera Raleigha.
 
Sir Walter stylizowany

 Rzeczony dystych leci tak:

But from this earth, this grave, this dust
My God shall raise me up I trust.


Coś niecoś przekładał Jerzy Sito, jednak i tu za nic nie mogę trafić na ślad polskiego tłumaczenia, o ile takowe w ogóle istnieje. No pięknie. Procedura się powtarza. Warsztat grzeje się i buczy, trybiki stękają, przekładnie sapią i dyszą. Translatorska machina pracuje pełną parą, tym bardziej że zadano jej przekład stylizowany (a co tam, jak szaleć, to szaleć, maksymalnie twórczy przekład to jest to, co tygrysy lubią najbardziej).

Ot, chleb powszedni w życiu tłumacza.
 
Na koniec ważna rzecz gwoli wyjaśnienia: felieton nie traktuje o poezji. Wcale się tym tematem nie zajmuje. Przytoczone w felietonie wyimki liryczne mają jedynie zilustrować pewną prawdę biblijną (Raleigh) oraz prawdę życiową (Lowell), poetycka forma zaś stanowi urozmaicenie formalne, aby czytelnik miał większą przyjemność obcowania z tekstem i nie zanudził się na śmierć.

********

PS. Gdyby kogo interesowały efekty końcowe zmagań w tym przypadku, oto i one:

Lowell

Oto papieru kartką życie nasze białą
Na któréj każdy piórem jeno frazkę małą
Skrobnie i noc zalega z mocą swoją całą.


Raleigh

Aleć że ze snu w łonie ziemi, wierzę,
Kiedyś mię Bóg ocuci i zabierze.



© by Paweł Jarosław Kamiński 2021

4 komentarze:

  1. O, boszszsz…

    OdpowiedzUsuń
  2. Walter Ralegh, Epitafium własne
    [...]
    Lecz z grobu, z prochu, z ziemi, w której leżę
    Pan mój podźwignąć mnie raczy: w to wierzę.
    Przekład Stanisława Barańczaka, w: "Od Chaucera do Larkina", Kraków 1193, s. 43.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, proszę. Barańczak nikomu nie przepuścił.
      Jego antologię, wraz z tegoż "444 wierszami poetów j. angielskiego XX wieku" oraz z 3 tomami (już nie jego) "Poetów języka angielskiego", muszę koniecznie nabyć, bo coraz więcej mi wpada tekstów cytujących fragmenciki najrozmaitszych liryków z obszaru anglosaskiego.
      PS. Dziękuję za adres bibliograficzny.

      Usuń