‘Hi, Georgie,’ it said.
There was a clown in the stormdrain. The clown held a bunch of balloons, all colors, like gorgeous ripe fruit in one hand.
In the other he held George's newspaper boat.
‘Want your boat, Georgie?’ The clown smiled.
George smiled back. He couldn't help it; it was the kind of smile you just had to answer. ‘I sure do,’ he said.
The clown laughed. ‘"I sure do." That's good! That's very good! And how about a balloon?’
‘Well . . . sure!’ He reached forward . . . and then drew his hand reluctantly back. ‘I'm not supposed to take stuff from strangers. My dad said so.’
‘Very wise of your dad,’ the clown in the stormdrain said, smiling. How, George wondered, could I have thought his eyes were yellow? They were a bright, dancing blue, the color of his mom's eyes, and Bill's. ‘Very wise indeed. Therefore I will introduce myself. I, Georgie, am Mr Bob Gray, also known as Pennywise the Dancing Clown. Pennywise, meet George Denbrough. George, meet Pennywise. And now we know each other. I'm not a stranger to you, and you're not a stranger to me. Kee-rect?’
George giggled. ‘I guess so.’ He reached forward again . . . and drew his hand back again. ‘How did you get down there?’
‘Storm just bleeeew me away,’ Pennywise the Dancing Clown said. ‘It blew the whole circus away. Can you smell the circus, Georgie?’
George leaned forward. Suddenly he could smell peanuts! Hot roasted peanuts! And vinegar! The white kind you put on your french fries through a hole in the cap! He could smell cotton candy and frying doughboys and the faint but thunderous odor of wild –animal shit. He could smell the cheery aroma of midway sawdust. And yet . . .
And yet under it all was the smell of flood and decomposing leaves and dark stormdrain shadows. That smell was wet and rotten. The cellar-smell.
But the other smells were stronger.
‘You bet I can smell it,’ he said.
‘Want your boat, Georgie?’ Pennywise asked. ‘I only repeat myself because you really do not seem that eager.’ He held it up, smiling. He was wearing a baggy silk suit with great big orange buttons. A bright tie, electric – blue, flopped down his front, and on his hands were big white gloves, like the kind Mickey Mouse and Donald Duck always wore.
‘Yes, sure,’ George said, looking into the stormdrain.
‘And a balloon? I've got red and green and yellow and blue . . . . ’
‘Do they float?’
‘Float?’ The clown's grin widened. ‘Oh yes, indeed they do. They float! And there's cotton candy . . . . ’
George reached.
The clown seized his arm.
And George saw the clown's face change.
What he saw then was terrible enough to make his worst imaginings of the thing in the cellar look like sweet dreams; what he saw destroyed his sanity in one clawing stroke.
‘They float,’ it growled, ‘they float, Georgie, and when you're down here with me, you'll float, too — ’
Tak oto* zaczyna się bodaj czy nie najlepszy, obok Christine, horror, jaki wyszedł spod pióra Stephena Kinga, do tego jeden z najbardziej opasłych, tomisko liczy bez mała tysiąc stron. Autora nie trzeba specjalnie nikomu przedstawiać: kto nie czytał żadnej książki, zapewne oglądał choć jedną z licznych ekranizacji jego prozy, np. Lśnienie Kubricka. Notabene ekranizacje prezentują zwykle poziom żenujący, dość wspomnieć chociażby Bastion, Mroczną wieżę czy Mgłę.
King to w sumie średnich lotów powieściopisarz (przy czym w swoim gatunku całkiem dobry i poczytny), irytujący nieraz podobnymi chwytami i powielający schematy zachowań negatywnych bohaterów, tak sobie obeznany z psychologią człowieka, spłycający i glajchszaltujący pobudki pchające nas do złego. Lecz przy tym oddający świetnie obyczajowość amerykańskiej małej mieściny — notabene miasteczko Derry, gdzie rozgrywa się akcja powieści It (pol. To), pojawia się u niego na kartach niejednego utworu — i wprowadzający do zwyczajnej codzienności nadprzyrodzoną grozę: tu akurat koszmar o co prawda kosmicznej genezie, ale w praktyce ni mniej, ni więcej, tylko nadnaturalny. Wybaczamy więc Kingowi kopiowane z powieści do powieści pozornie tylko krwiste szwarccharaktery, ale w rzeczywistości na ogół płytkie i rozłażące się w szwach, i dajemy duży plus m.in. za wykreowanie nietuzinkowej postaci Tańczącego Klauna Pennywise’a, jednego z najprzemyślniejszych i najgroźniejszych monstrów jak literatura grozy długa i szeroka. Jedynego w swoim rodzaju potwora, który na każdego ma sposób, znając zaułki naszych dusz.
Dobrym zabiegiem jest uczynienie głównymi bohaterami dzieciaków, poznajemy ich strachy i radości, fascynacje i abominacje, pomysły i zagrania, a do tego zwyczajnych, ulepionych z tej samej gliny co one szkolnych wrogów, hiperpaskudnych, arcyniebezpiecznych i oczywiście... przejaskrawionych i nazbyt uproszczonych, by nie rzec: tekturowych. Dodatkowo, jak to u Kinga, przemyślenia, które wkłada w usta małolatom, są częstokroć zbyt dojrzałe (to samo dotyczy Dennisa, 17-letniego narratora Christine). A nie ukrywam, że czytanie o bohaterach, którzy mentalnie są starymi wygami z przeszczepionymi ciałami nastolatków, uwiera w zwoje mózgowe.
Najbardziej u Kinga cenię sobie chyba przedstawienie zwykłej rzeczywistości Ameryki, z małomiasteczkową gnuśnością, spokojem i szczęśliwostkami. Ale też z toczącymi serca zwykłych ludzi zazdrościami, bezeceństwami, łajdactwami i słabościami, które w toku akcji prędzej czy później wyłażą na jaw. To Kingowi wychodzi najlepiej.
Atmosfera książki wyjątkowo urzeka. Tak, świadomie używam tego słowa i nie chodzi mi bynajmniej o morbistyczny pociąg do rozlewu krwi (far from it!), lecz o te wszystkie pogaduchy i sprzeczki dzieciaków, o ich bolączki, pierwsze miłości, o realia złotej epoki w XX-wiecznych dziejach USA. O swoistą nostalgię za amerykańskim miasteczkiem z lat 50., bo w tych właśnie czasach toczy się spora część utworu, nostalgię, którą budzą poszczególne sceny wykreowane przez pisarza, jakby tęsknie spoglądającego w dobrze znaną sobie przeszłość i pragnącego bodaj za pomocą pióra powrócić do utraconych chwil, co udziela się czytelnikowi wychowanemu nawet w innej epoce i rzeczywistości. Znać szczere emocje pisarza — świadome czy nie, niepodobna stwierdzić.
Summa summarum książka przednia, King wspiął się na wyżyny swoich możliwości pisarskich.
Georgie, Georgie... the economy, stupid! |
Jak podaje internetowy Free Dictionary, economy to także „an orderly, functional arrangement of parts; an organized system”. A zatem wcele niekoniecznie „ekonomi(k)a”, „gospodarka”, „oszczędność” czy „gospodarność”, lecz również — uwaga — „ład”, „porządek”, „system”, (przest.) „urządzenie”. A czasami wręcz „system (l. zasady) organizacji życia społecznego”, „ład społeczny”, „organizacja życia społecznego”, „państwowość”, „ład społeczno-polityczny”, „ustrój społeczny”.
We wstępie do gruntownie zredagowanego tłumaczenia książki Darwina O powstawaniu gatunków (WUW, 2020) prof. January Weiner pisze (s. XIV):
Darwin bardzo często używa wyrażenia economy of nature i — rzadziej — polity of nature. Economy to gospodarka, polity możne znaczyć „ustrój” albo „państwo”, „system rządów”; chodzi zatem o „gospodarkę przyrody” lub „państwo przyrody”.
Z economy w jeszcze innym znaczeniu można się zetknąć w kontekstach religijnych. Weźmy na przykład książkę The Desire of Ages**, napisaną pod koniec XIX wieku, w której czytamy (w nawiasach podaję numery stron):
- The philosophers endeavored to study into the mystery of the Hebrew economy. (31)
- But One greater than Moses lay in the priest’s arms; and when he enrolled the child’s name, he was enrolling the name of One who was the foundation of the whole Jewish economy. (42)
- He who was the foundation of the ritual and economy of Israel would be looked upon as its enemy and destroyer. (88)
- Since the whole ritual economy was symbolical of Christ, it had no value apart from Him. (136)
- From the promise given to Adam, down through the patriarchal line and the legal economy, heaven’s glorious light made plain the footsteps of the Redeemer. (177)
- Christ was the cornerstone of the Jewish economy, and of the whole plan of salvation. (521)
- Christ was standing at the point of transition between two economies and their two great festivals. He, the spotless Lambof God, was about to present Himself as a sin offering, that Hewould thus bring to an end the system of types and ceremonies thatfor four thousand years had pointed to His death. (577)
- (1) The government of Israel was characterized by the most thorough organization, wonderful alike for its completeness and its simplicity. The order so strikingly displayed in the perfection and arrangement of all God’s created works was manifest in the Hebrew economy. God was the center of authority and government, the sovereign of Israel. Moses stood as their visible leader, by God’s appointment, to administer the laws in His name. (234)
- (2) The work of the gospel, as it widens, requires greater provision to sustain it than was called for anciently; and this makes the law of tithes and offerings of even more urgent necessity now than under the Hebrew economy. (342)
- (3) The provisions of the sabbatical year and the jubilee would, in a great measure, set right that which during the interval had gone wrong in the social and political economy of the nation. (346)
- (4) In the Hebrew economy one tenth of the income of the people was set apart to support the public worship of God. (339)
© Paweł Jarosław Kamiński 2021
___________________________
* Stephen King, It, Guild Publishing, London–New York–Sydney–Toronto 1989, s. 20–22.
** Ellen G. White, The Desire of Ages, The Stanborough Press, Grantham 1971.
*** Ellen G. White, Patriarchs and Prophets, Better Living Publications, Silver Spring 2005.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz