piątek, 30 września 2022

Co tam, panie, w filozofii?

Dziś odświętny dla tłumaczy dzień, i wypadałoby cośkolwiek na blogu zawiesić. A że udało się artykulik w porę wysmażyć (szczupły, bo szczupły, ale zawsze), jedziemy!

W pewnej ubiegłorocznej publikacji omawiającej na przestrzeni około stu czterdziestu króciutkich rozdzialików zapatrywania filozofów i szkół na szereg rozmaitych kwestii, pojawiają się osobliwe miejsca, których felerność nie wynika bynajmniej z braku znajomości przez autora poglądów danego myśliciela. Rzecz okazuje się dużo banalniejsza.

Dream team: tłumacz, redaktor językowy, redaktor merytoryczny, korektor —
co cztery głowy, to nie jedna


Nietzsche
I tak w rozdziale poświęconym omówieniu spojrzenia Nietzschego na aspekty apolliński i dionizyjski kultury i sztuki znajdujemy wyimek:
Dionizyjski jest raczej chaos niż harmonia. To szał, żar i rapsodia.
Rapsodia zawsze kojarzyła mi się z kategorią utworu wierszowanego (vide Bema pamięci żałobny rapsod), a przede wszystkim, ma się rozumieć, z okolicami muzycznymi (Błękitna rapsodia). Chociaż, jeśli mam być szczery, nie umiałbym od ręki stwierdzić, na czym specyfika obu gatunków polega (mea maxima culpa). Zawsze idzie rzecz doczytać, doszkolić się, ważna jest wszak jaka taka orientacja. Reszty się człowiek jakby co doszpera w przynależnej procesowi translacji i integralnej części tegoż kwerendzie.

Ale cóż miałby znaczyć komunikat „to szał, żar i rapsodia”? Mowa jest o sztuce, więc niby wszystko się zgadza... Dobra, karty na stół: mamy tu do czynienia z kolejnym zdradliwym słówkiem, angielskie rhapsody to bowiem a state of elated bliss; ecstasy; rapturous delight or ecstasy; an ecstatic expression of feeling or enthusiasm, czyli po naszemu euforia, uniesienie, frenezja. Ewentualnie entuzjazm, zachwyt. Ergo: rapsodia pasuje tu jak wół do karety.

Weber
W tejże książce w rozdziale traktującym o protestanckiej etyce pracy w ujęciu Webera czytamy o dychotomii: wybrani vs. przeklęci. W teologii protestanckiej, ze wskazaniem na kalwinizm, zwykło się używać pojęć: wybrani i potępieni. Notabene w katolicyzmie mówi się co prawda raczej o zbawionych, jednak drugi termin ma postać identyczną.

Niepodobna zaprzeczyć, że angielskie damned może oznaczać „przeklęty”, ale w kontekście wieczności i wspomnianej antytezy będzie to wyłącznie „potępiony”, jakkolwiek oba polskie wyrazy mają konotacje religijne i w istocie bardzo zbliżone, o ile nie jednakowe, znaczenia. Mimo to tradycja nazewnicza jest bezlitosna i nie pozostawia miejsca na swobodę, skazując na potępienie każdego przekładowcę, który dopuści się inkryminowanego czynu: wpis na czarną listę i wilczy bilet w każdej oficynie.

Na zakończenie
Gwoli ścisłości dodajmy, że w opinii lepiej zorientowanych książce w niektórych miejscach nie dostaje również pod kątem merytorycznym. Że autor zniekształca poglądy poszczególnych myślicieli bądź nazbyt je upraszcza. Możliwe. Już sam szczupły zakres rozdziałów (dana kwestia omawiana jest na dwóch, trzech stroniczkach małego formatu, do tego zapisanych raczej dużym drukiem) nie sprzyja dogłębnemu spojrzeniu na określone zagadnienie i stwarza autorowi dogodne warunki do mimowiednego pójścia na skróty. Trudno i darmo. Wróć! darmo ta książka w moje ręce z pewnością nie wpadła.

Ach, byłbym zapomniał o najważniejszym: przekładaczom wszelkiego autoramentu życzę prawomyślnych interpretacji, pióra lekkiego jak puszek na brzuszku Tweety'ego, smoliście kleistych kolokacji, mocy przerobowych saudyjskiej pompy nurnikowej i złotodajnych zleceń. A w najgorszym razie — obyśmy chociaż przetrwali tę zimę i docipieli do kolejnego Dnia Tłumacza!

© Paweł Jarosław Kamiński 2022

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz